Szanowni Państwo, już wkrótce „Złote Truskawy 2018” czyli lista zwycięzców moich corocznych teatralnych Antynagród (takie hollywoodzkie Złote Maliny). Nie chciałbym jednak być kojarzony tylko z narzekaniem i wytykaniem błędów. Z tego też względu postanowiłem kilka dni wcześniej podzielić się z Państwem pozytywnymi emocjami, jakich doznałem w polskich teatrach w mijającym roku. Uważam, że warto też ukazać obie strony medalu, jakim jest polski teatr, tym bardziej, że to sztuka żywa, w której blaski nieustannie przeplatają się z cieniami. Po obejrzeniu w całej Polsce prawie 200 przedstawień przyznaję, że większość z nich po prostu mi się podobała. Może nie w całości, ale zawsze mogłem tam coś dla siebie znaleźć.
Swoje podsumowanie przygotowałem w formule „najlepszy, najlepsza, najlepsze”. Dwie kategorie – tekst oraz spektakl roku już bez opisów, ich uzasadnienia wynikają z poprzednich. Wymienionym gratuluję i dziękuję, a Państwa zapraszam do lektury! Kolejność nazwisk przypadkowa. Zaczynamy!
Najlepsza scenografia:
Scenografia w teatrze to wizualny ekwiwalent świata, który chce się widzowi pokazać. Kompozycja przestrzeni przenosi nas do świata bohaterów spektaklu, dopowiadając jednocześnie ich historię. Dobra scenografia nie funkcjonuje w spektaklu jako tło, lecz zmienia się wraz ze światem i bohaterami. Każdy jej element powinien poszerzać spektrum oglądu scenicznej rzeczywistości zarówno w odniesieniu do samej struktury spektaklu, jak i jego wszelkich możliwych znaczeń.
Andrzej Witkowski („Ułani” w reż. Piotra Cieplaka, Teatr Narodowy w Warszawie) za stworzenie uniwersum ogarniającego nie tylko scenę, lecz także współczesną rzeczywistość wraz z przestrzenią Sceny przy Wierzbowej. Dzięki Witkowskiemu owo „muzeum wszechułaństwa” staje się miejscem, w którym spektakl, aktorzy i my, widzowie, stajemy się tegoż muzeum głównym eksponatem, czego nie sposób zapomnieć.
Małgorzata Szydłowska („Konformista 2029”, reż. Bartosza Szydłowskiego, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie) za wykreowanie opresyjnej, kafkowskiej przestrzeni, która ogranicza, a wręcz (w sensie metaforycznym) niweczy wszelkie próby uwolnienia się głównego bohatera powieści z matni, zastawionej na niego przez autorytarną władzę oraz stworzenie pełnej kolorów oazy wolności w postaci mieszkania profesora-opozycjonisty. Wszystko wieloznaczne, subtelne, z klasą.
Mirek Kaczmarek („Koniec miłości”, reż. Doroty Androsz, Teatr Polski w Bydgoszczy) za minimalistyczną, niezwykle wierną poetyckiemu tekstowi Pascala Ramberta przestrzeń, wypełnioną niebieskim piaskiem, który z upływem czasu zaczyna się mienić coraz to nowymi, niezapomnianymi kolorami i znaczeniami fraz padających z ust bohaterów. Mistrzostwo polegające na wyczarowaniu Czegoś z niczego.
Marius Nekrošius („Ślub”, reż. Eimuntas Nekrošius, Teatr Narodowy w Warszawie) za niezwykłą, nieoczywistą przestrzeń, która na skutek zmian oświetlenia czy pozornie nieznaczących rekwizytów potrafi niespodziewanie i nagle przenieść nas w inną sceniczną rzeczywistość, poszerzając perspektywę teatralnego kosmosu i otwierając przed nami horyzont nieskończonej wieloznaczności tekstu oraz aktorskich kreacji.
Najlepsze Światło:
Światło w teatrze to ciągle jeszcze wielka władza. Może zbudować lub unicestwić aktorską kreację lub wręcz cały spektakl. Mistrz światła to ktoś, kto rozumie dogłębnie, że władza w teatrze to odpowiedzialność i służba. Służba aktorom, reżyserowi i spektaklowi oraz widzom. Można tę służbę odbywać pięknie (tworząc zapierające dech w piersiach obrazy), można przeciętnie, albo całkiem źle, czyli bez pomysłu i polotu. Idealne jest tu połączenie pokory z poczuciem piękna.
Jacqueline Sobiszewski („Żaby”, reż. Michał Borczuch, STUDIO teatrgaleria w Warszawie) za czynny udział w niezwykle pasjonującej podróży, w którą zabiera nas Michał Borczuch, polegającej na eksplorowaniu teatralnych, a także egzystencjalnych i metafizycznych granic. Światło Sobiszewski wraz z muzyką Bartosza Dziadosza zabiera nas na drugą stronę rzeczy, dając możliwość głębokiego przeżycia poprzez piękno, które wspólnie z reżyserem i aktorami kreują.
Audrius Jankauskas („Ślub”) za magiczną umiejętność wyczarowywania coraz to nowych przestrzeni z tych, które pozornie składają się wciąż z tych samych elementów scenografii oraz za przyjęcie roli przewodnika, ukazującego nam stopniowo, z jak pięknym i bogatym światem mamy do czynienia na scenie. Mistrzostwo!
Aleksander Prowaliński, („Trzy siostry”, reż. Jędrzej Piaskowski, Teatr im. Osterwy w Lublinie) za skonstruowanie światłem lustrzanego, pełnego liryzmu świata, który w zetknięciu w brutalnym i pełnym przemocy światem bohaterów Czechowa pozwalał dogłębnie przeżyć z góry skazany na katastrofę konflikt dobra i piękna z okrucieństwem rzeczywistości.
Najlepsza Choreografia:
Najgorsza choreografia w spektaklu teatralnym to taka, która „zżera” spektakl od środka, staje się bytem odrębnym, niejako państwem w państwie. Odciąga uwagę od głównych założeń i myśli spektaklu. Najlepsza to taka, bez której przedstawienie nie istnieje, ale jej… nie widać. Wpleciona gdzieś w materię spektaklu, niczym piękny haft w tkaninę, mieni się sama w sobie dopiero, gdy się jej specjalnie przyjrzeć.
Cezary Tomaszewski („Instytut Goethego”, reż. Cezary Tomaszewski, Teatr im. Szaniawskiego w Wałbrzychu) za niezwykłą umiejętność używania choreografii jako jednej z najważniejszych komponent własnego języka teatralnego; choreografii, która w połączeniu z muzyką, tekstem, konwencją i aktorami tworzy znakomity, reżyserski kolaż narracji, przemawiający do widza na różnych poziomach percepcji, zarówno tej świadomej, jak i nieświadomej.
Dominika Knapik („Burza”, reż. Paweł Miśkiewicz, Teatr Narodowy w Warszawie) za niezwykłą łatwość budowania ruchem krytycznych wobec rzeczywistości metaforycznych figur, będących też wyrazem rozczarowania światem i prawami nim rządzącymi; za umiar, klasę i pozbawioną egotycznych gestów gotowość do służby spektaklowi.
Ewelina Adamska-Porczyk („Rodzina Addamsów”, reż. Jacek Mikołajczyk, Teatr Syrena) za to, co niemożliwe: sprawienie, że mały (najlepszy w tym roku!) musical z relatywnie małej sceny (Syrena to nie The Lyceum Theatre z West Endu) wygląda jakby był broadwayowski, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jak oni tam tańczą, jak śpiewają, jak grają! A że musical to głównie taniec i śpiew, honoruję więc przede wszystkim pracę choreografki!
Najlepsza Muzyka:
Muzyka w spektaklu teatralnym musi mieć sens. I to głęboki. Sensem tym nie jest ilustracyjność, często sprowadzająca się do nieznośnego „plumkania”, nie jest nim również manipulowanie widzem, poprzez natrętne zwracanie jego uwagi na każdy ważny moment przedstawienia. Muzyka w spektaklu jest pełnoprawnym aktorem. Często wyraża to, czego bohaterowie nie mogą, albo nie chcą powiedzieć. Jest jednym z języków teatru, tak samo ważnym jak emocje, którym towarzyszy i które przywołuje. Dobra muzyka to taka, którą pamiętasz długo po wyjściu z teatru.
Bartosz Dziadosz („Żaby”) za zbudowanie w warstwie muzycznej wieloznacznej, nawiązującej do antyku narracji, bez której nie udałoby się stworzyć tak przejmującej i głębokiej przestrzeni kontaktu z widzem, jak to miało miejsce w spektaklu Borczucha. Dzięki muzyce Dziadosza koncept spektaklu jako greckiej wazy, która pochłania wszystko, czym się prywatnie z nią dzielimy, nabrał metafizycznej głębi i poruszającego liryzmu! Plus znakomicie użyty elektro-hymn Gigi D’Agostino.
Dominik Strycharski („W ogień”, reż. Wojtka Klemma, Teatr Słowackiego w Krakowie, „Wałęsa w Kolonos”, reż. Bartosz Szydłowski, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie) za tworzenie muzyki, która przekracza granice gatunku, stając się niezwykle często aktorką, narratorką, czy też wprost bohaterką spektakli, nie tracąc przy tym swoich podstawowych funkcji; za odwagę występowania w swoich spektaklach i kreowania znaczących, wyśmienitych teatralnych ról.
Jan Klata („Miarka za miarkę”, reż. Jan Klata, Divadlo pod Palmovkou, Praga) za znakomitą grę popkulturowymi hitami z ociekającym moralnym brudem tekstem Szekspira, ze szczególnym zachwytem nad wirtuozerskim użyciem warstwy muzycznej skandalicznej niegdyś piosenki „Justify my love” Madonny.
Cezary Duchnowski („Pod presją”, reż. Maja Kleczewska, Teatr Śląski w Katowicach) za niezwykle wnikliwą lekturę scenariusza filmu Casavetesa oraz stworzenie i dobór (wyjątkowo sugestywne operowe arie!) muzyki w taki sposób, żeby stanowiła ona kolejne, niezwykle ważne piętro scenicznej narracji, odsłaniając przed nami kondycję emocjonalną głównej bohaterki.
Najlepszy Aktor Drugoplanowy:
Arkadiusz Buszko („Pijani”, reż. Norbert Rakowski, Teatr Współczesny w Szczecinie) za dogłębne zrozumienie, zarówno postaci, jaką gra, jak i specyficznej, opartej na emocjonalnym oksymoronie konwencji, w jakiej napisane zostało arcydzieło Wyrypajewa. Efektem tego jest jedyna w spektaklu tak niezwykła i poruszająca rola, a o jej jakości niech zaświadczy cisza, która zapada na widowni, gdy tylko postać Buszki pojawia się na scenie.
Jan Sobolewski („Żaby”) za niezwykły wachlarz emocji i sposobów konstruowania scenicznych postaci; za naturalność i bezpretensjonalność w żonglowaniu scenicznymi konwencjami, od komedii greckiej do queeru.
Jerzy Radziwiłłowicz („Ułani”, reż. Piotr Cieplak, Teatr Narodowy w Warszawie) za mistrzostwo w każdym elemencie rzemiosła oraz za dystans do swojej legendy.
Tadeusz Łomnicki („Mistrz i Małgorzata”, reż. Paweł Passini, Teatr Ludowy w Krakowie) za to, że w słabym, wypełnionym wszystkim, tylko nie prozą Bułhakowa spektaklu wychodzi na scenę i nagle pojawia się teatr. Wielka to sztuka: ocalić siebie i swoją postać (Piłat) w scenicznej orgii niedobrych pomysłów.
Artur Barciś, Krzysztof Dracz („Trans-Atlantyk”, reż. Artur Tyszkiewicz, Teatr Ateneum w Warszawie). Artur Barciś za brawurowo odegraną postać Posła, której stworzenie było swoistym aktorskim „chodzeniem po linie” – z jednej bowiem strony wyróżniała się obfitością groteskowych zachowań, z drugiej była przecież człowiekiem z krwi i kości. To, co oglądamy na scenie Ateneum, to majstersztyk – Barciś pojawia się wprawdzie na scenie niezbyt często, ale za to potem w snach widzów nieustannie – jako upiór polskiej mentalności i głupoty. Upiora przypomina też Gonzalo Krzysztofa Dracza, tylko że akurat upiora innego rodzaju: to człowiek zepsuty do szpiku kości, w związku z tym bardzo samotny, gdyż jego przekleństwem są wiecznie niezaspokojone pragnienia i jakaś wstrząsająca nim ciągle żądza. Dracz wygrywa niuanse swojego bohatera z pełną dezynwolturą, zasługując w tej roli na najwyższe laury.
Najlepszy Aktor:
Szymon Czacki („Konformista 2029”). Rola ta, zbudowana na znakomicie umotywowanej fizyczności, świetnie wygrywająca wszelkie niuanse (homoseksualne ciągoty, niechęć do „uchodźców”), zaowocowała niejednoznaczną, głęboką postacią człowieka współczesnego: szarpanego przez idee, państwo, rodzinę; zagubionego w świecie opartym na absolutnym chaosie pojęć, wartości i narracji. Czacki otrzymał niedawno główną nagrodę Boskiej Komedii, a ja mam tym większą satysfakcję, że we wrześniowej ankiecie miesięcznika Teatr, jako jedyny wskazałem jego kreację jako rolę minionego sezonu.
Mateusz Rusin („Ślub”) za przejmujący portret pokolenia 30-latków, których reprezentuje Gombrowiczowski Henryk. Rusin tworzy swoją rolę niezwykle precyzyjnie, przeprowadzając swojego bohatera przez różne fazy procesu utraty złudzeń. Finałowy monolog Henryka, będący wyrazem rozpaczy i bezsilności wobec brutalnej rzeczywistości, to najlepsza scena roku.
Juliusz Chrząstowski („Koniec miłości”). Tekst Ramberta to rozmowa mężczyzny z kobietą, ograniczająca się tylko do wymiany… dwóch kwestii! On mówi, ona mu odpowiada. Trwa to około dwóch godzin. Chrząstowski najpierw gra godzinny monodram, po to, by w drugiej części spektaklu tylko słuchać Katarzyny Herman, sam nie wiem, co mu lepiej wychodzi! Mistrzostwo.
Andrzej Seweryn („Deprawator”, reż. Maciej Wojtyszko, Teatr Polski w Warszawie), za to, że wcielając się w Gombrowicza, wyszedł poza standard tzw. „biograficzno-celebryckich” spektakli, w których znani grają znanych. Wychodzi na scenę i zawłaszcza ją dla siebie kompletnie. Liczy się tylko on – podobnie zresztą, jak w spektaklu Wojtyszki liczy się tylko Gombrowicz – i nagle pojawia się magia: nie ma Seweryna! Jest tylko Gombrowicz. Wielka rola.
Jerzy Stuhr („Wałęsa w Kolonos”) za to, że nie gra Wałęsy tylko nim jest. Gdy schodzi ze sceny – obrażany, niechciany, ale też wciąż butny, niepokorny, łzy same płyną. I niech płyną jak najdłużej!
Najlepsza Aktorka Drugoplanowa:
Anna Dymna i Dorota Pomykała („Rok z życia codziennego w Europie Środkowo-Wschodniej”, reż. Monika Strzępka), za to, że swoją mądrością obdarzają nie tylko swoje postaci i twórców spektaklu, ale przede wszystkim nas, widzów. Do tego wnikliwie czytając tekst, są zawsze wierne zapisanemu w nim porządkowi. Dzięki temu, gdy wychodzą na scenę, pojawia się światło! Takiego światła wszystkim życzę w Nowym Roku!
Jadwiga Jankowska-Cieślak („Wyjeżdżamy”) za to, że w spektaklu pełnym znakomitości kradnie całe show. Jej postać – fantazja na temat postaci Żyda Wiecznego Tułacza – ciągle jest gdzieś wysyłana i wraca, niczym niechciana walizka, stając się symbolem spektaklu Warlikowskiego. Jankowska- Cieślak buduje swoja rolę właściwie tylko na obecności (prawie nic nie mówi), ale jest to obecność tego typu, że gdy się pojawia, oczu od niej oderwać nie można.
Weronika Krówka („Teoria smutnego chłopca”, reż. Cezary Tomaszewski, Komuna Warszawa, „Instytut Goethego”) powinna oczywiście zostać umieszczona w kategorii „muzyka”. Jej wkład twórczy w spektakle Tomaszewskiego jest ogromny, mnie jednak fascynuje Weronika Krówka – aktorka. Jej czarnoskóra służąca Gefuhl w Wałbrzychu to jakiś kosmos, postać, którą składa, posługując się różnymi językami teatru (muzyka, słowo, ruch, konwencja) z jednej strony hipnotyzuje, z drugiej – za pomocą groteski wprowadza totalny dystans, rozładowując ciągle narzucającą się teatralność spektaklu. W Komunie zaskoczyła mnie z kolei swoją uważnością na partnerów, odwracała co jakiś czas głowę, żeby w pełni kontrolować sytuację, „służyć” innym aktorom. Jej obecność była przez to na scenie niezwykle silna, nie dało się jej w żaden sposób pominąć. A to wprowadzało jej punkt widzenia jako kolejny poziom narracji. Wspaniale się Krówka rozwinęła, od kilku miesięcy, gdy idę na Tomaszewskiego, od początku każdego spektaklu czekam właśnie na nią.
Marianna Zydek, Małgorzata Kochan („Hańba”, reż. Marcin Wierzchowski, Teatr Ludowy w Krakowie). Marianna Zydek za debiut roku – ileż dojrzałości, skupienia i emocji można znaleźć w jej roli. Tym bardziej, że to rola ofiary molestowania, łatwa do przeszarżowania. Młoda aktorka z chirurgiczną precyzją nawleka koraliki na nić życia swojej bohaterki, pozwalając wyłonić się postaci niejednoznacznej i poruszającej. Małgorzata Kochan gra współczesną wersję Charona dla zwierząt, które – niepotrzebne nikomu – muszą zostać zutylizowane. Buduje swoją postać z drobnych gestów, niedopowiedzeń, spojrzeń. Z początku wydaje nam się, że jest tylko pełną empatii kobietą z prowincji, okazuje się jednak, że musiała odnaleźć w sobie bezwzględność antycznego bóstwa, Parki, przecinającej każdego dnia tysiące nici. Na zderzeniu empatii i tragicznego bólu buduje Kochan swoją wielką rolę. Mistrzostwo.
Karolina Kuklińska („Zakonnice odchodzą po cichu”, reż. Daria Kopiec, Teatr im. Kochanowskiego w Opolu) za to, że w mocno przeciętnym i źle granym spektaklu, wychodząc na scenę wprowadza inną jakość. Zamiast odgrywać tekst, zaczyna być i mówić słowa gdzieś prosto z serca. Te chwile teatralnej magii pozwalają jakoś dotrwać do końca przedstawienia.
Najlepsza Aktorka:
Sandra Korzeniak („Pod presją”) za to, że grając Mabel, absolutnie przekroczyła wszelkie granice sztuki aktorskiej. Jej rola to kosmos – nie ma słów, które mogłyby ją w jakikolwiek wystarczający sposób opisać. Katowice, to teraz Mekka teatru! Każdy powinien tam pojechać i przeżyć, to czym obdarowuje nas Korzeniak!
Krystyna Janda („Zapiski z wygnania”, reż. Magda Umer, Teatr Polonia) za to, że stoi przed mikrofonem i mówi tekst. To wszystko. Widzimy jej twarz na tiulu – każde poruszenie warg, mrugnięcie oka, grymas. Widzimy, jak walczy ze łzami. Patrzymy na to z podziwem, tym bardziej, że w całym teatrze tylko ona z nimi wygrywa. Esencja teatru. Janda teatru.
Joanna Gonschorek („Matka Courage krzyczy”, reż. Grzegorz Grecas, Teatr Układ Formalny, „Popiół i diament”, reż. Marcin Liber, Teatr Modrzejewskiej w Legnicy) za to, że spełniła się przepowiednia grającego z nią w „Matce” Pawła Palcata: mówi on nam, widzom spektaklu, że już nigdy Jej nie zapomnimy. Ma rację, do tej pory pamiętam jej skupioną twarz, pełną lęku o dzieci, o przyszłość, o życie. W Legnicy gra śmierć, która dla niepoznaki przebiera się za pracującą w hotelu kobietę. Wydaje się nieistotna, niczym przypadkowy świadek codziennych zdarzeń, ale po wyjściu z teatru znów nie można się od niej uwolnić, tym razem powraca jej beznamiętne, zimne spojrzenie. Na jego wspomnienie przechodzi dreszcz.
Izabela Wierzbicka („Noce i dnie”, reż. Seb Majewski, Teatr Bogusławskiego w Kaliszu) za to, że pokonała niezbyt przyjazne aktorom: scenografię spektaklu i adaptację (chyba żadna nie będzie przyjazna aktorom ze względu na objętość powieści) oraz dużo trudniejszą matrycę roli Barbary Niechcic, zdeponowaną w filmie i serialu Jerzego Antczaka, tworząc niezwykle ciekawą, kruchą i przesiąkniętą tragicznym liryzmem wersję powieściowej heroiny. Tylko tyle i aż tyle!
Katarzyna Herman, („Koniec miłości”) za to samo, co Juliusz Chrząstowski w ich wspólnym spektaklu. To najtrudniejsze zadanie w aktorstwie – słuchać partnera przez godzinę i nie być rekwizytem! Jej udało się to w sposób mistrzowski! Sekwencję jej milczenia powinno się pokazywać studentom aktorstwa jako wzorzec wewnętrznego monologu bohatera/rki. Dla Herman to bułka z masłem, bo ona umie słuchać partnera. Tylko ją oglądać i się uczyć.
Oksana Czerkaszyna („Lwów nie oddamy”, reż. Katarzyna Szyngiera, Teatr im. Siemaszkowej w Rzeszowie) za to, że pojawiając się na polskiej scenie jako pierwsza chyba Ukrainka w XXI wieku, potrafiła w sposób bezkompromisowy rozprawić się z polskimi stereotypami, dotyczącymi Ukraińców, a przy tym stworzyła brawurową kreację, która przyniosła powiew artystycznej świeżości nie tylko w Rzeszowie.
Elżbieta Karkoszka, Anna Tomaszewska oraz Martyna Krzysztofik („Murzyni we Florencji”, reż. Iwona Kempa, Teatr Nowy Proxima w Krakowie) za to, że dysponując tylko słowem i własnymi emocjami strzelają do widzów potokiem słów, rozstrzeliwując nas w taki sposób, że ich rozpacz i ból zaczynamy odczuwać niczym własne, wynosząc je w sercu z teatru i zachowując na zawsze.
Najlepszy Reżyser:
Michał Borczuch („Żaby”) za stworzenie spektaklu, który jest zgodnie z założeniem antyczną komedią i esejem, o tym, gdzie antyczna komedia może współczesnego człowieka (w tym przypadku homoseksualistę) zaprowadzić. Za uczciwość i bezpretensjonalność w podejściu do tematu oraz umiłowanie teatralnego piękna.
Maja Kleczewska („Pod presją”) za wyreżyserowanie klasycznego, linearnego spektaklu, który dla kobiet – ofiar patriarchatu i przemocy w Polsce – zrobił więcej, niż wszystkie wykrzykiwane i wyrzygiwane teatralne manifesty razem wzięte. Spektaklu, obok którego nie można przejść obojętnie, chyba, że ktoś po prostu nie ma serca albo zazdrości reżyserce sukcesu, wiedząc, że nigdy nie osiągnie takiego poziomu, zarówno rzemiosła, jak i oddziaływania na ludzi.
Jędrzej Piaskowski („Trzy siostry”) za wyreżyserowanie jednego z najlepszych czechowowskich spektakli ostatnich lat – przejmującego studium społeczności, nad którą kontrolę przejmuje pozbawiona gustu, cwana i prostacka przedstawicielka suwerena. Opowiada nam ona własną wersję historii Prozorowów, uznając, że jej postać została potraktowana przez Czechowa niesprawiedliwie. Nie widziałem lepszego spektaklu politycznego w tym roku. Czyż przepisywanie historii przez tego, kto właśnie rządzi, nie przypomina Wam czegoś znajomego? A postać Nataszy, która w bezceremonialny sposób panosząc się w domu Prozorowów, kłamie i manipuluje, żeby jak najwięcej uzyskać dla siebie i swoich dzieci? No właśnie…
Cezary Tomaszewski („Instytut Goethego”) za umiejętność prowadzenia swojej własnej narracji za pomocą różnych podmiotów jednocześnie: muzyki, choreografii, tekstu dramatu, poematu czy pieśni, sytuacji scenicznych czy aktorskich działań. A wszystko to w różnych konwencjach, wszystko ciekawe, niejednoznaczne, a zarazem świeże i komunikatywne.
Bartosz Szydłowski („Wałęsa w Kolonos”) za prostą, niezwykle inteligentną polską wersję sofoklesowej tragedii, spektakl o rodzeniu się polskiego mitu, który z jakichś nieodkrytych jeszcze przez nas, Polaków, przyczyn jest dla nas przekleństwem i karą. Za kilometrowe kolejki widzów, chcących obejrzeć spektakl oraz setki urzeczonych nim po wyjściu.
Piotr Cieplak („Ułani”) za złapanie w pułapkę swojego muzeum wszystkich, którzy do niego przyszli, za ukazanie nam, Polakom, że wciąż tkwimy w muzeum polskiego chamstwa, prostactwa, buty i przesady, że sami stanowimy eksponaty, z których… śmiejemy się do rozpuku! „Z kogo się śmiejecie?” wołał pewien wybitny Rosjanin, „z siebie się śmiejecie” powtarza Cieplak. Oby za chwilę ktoś nie powtarzał nam tych kwestii po rosyjsku, bo wtedy będzie już za późno na refleksję. Mistrzostwo pułapki Cieplaka polega na tym, że złapali się w nią wszyscy, niektórzy tylko jeszcze nie rozumieją, co się stało. A wszystko to w białych rękawiczkach, którymi jest tu znakomita obsada oraz jej niezaprzeczalny kunszt.
Jan Klata („Miarka za miarkę”, Teatr Divadlo pod Palmovkou) za znakomitą adaptację szekspirowskiego tekstu, za niezwykle sugestywne widowisko o tym, jak „władza r… nas w d…” (wstrząsająca scena odbierania przez Angela „zapłaty” od „Izabelli”), za połączenie goryczy i humoru, autoironię (obłędna scena z Bernardiniem) oraz niezwykłą dźwiękową stronę spektaklu. Plus skórzana, fetyszyzująca wersja wyuzdanego Wiednia, autorstwa Justyny Łagowskiej. Spektakl pokazany został na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku, nie miał jednak szczęścia w Polsce, ani do napisów, ani do recenzji. Dla mnie to jednak sztos! Sto razy lepszy, niż „Fryderyk Wielki”. „Trojanek” jeszcze nie widziałem.
Najlepszy Tekst/Adaptacja/Dramaturgia:
Jakub Roszkowski „Wałęsa w Kolonos”; Tomasz Śpiewak „Żaby”; Hubert Sulima, Jędrzej Piaskowski „Trzy siostry”; Małgorzata Sikorska-Miszczuk “Popiół i diament”; Mateusz Pakuła „W ogień”; Wyrypajew „Pijani”
Najlepszy Spektakl:
Pod presją, reż. Maja Kleczewska, Teatr Śląski w Katowicach; Ślub, reż. Eimuntas Nekrošius, Teatr Narodowy w Warszawie; Żaby, reż. Michał Borczuch, STUDIO teatrgaleria; Wałęsa w Kolonos, reż. Bartosz Szydłowski, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie; Instytut Goethego, reż. Cezary Tomaszewski, Teatr Szaniawskiego w Wałbrzychu,