W czerń czerń czerń czerń czerń czerń czerń znowu spadam znowu spadam Gdy tylko rzekliśmy good bye Umarłam razy sto Wróciłeś do niej gdzie A ja znów spadam Gdy tylko rzekliśmy good-bye Umarłam razy sto Wróciłeś do niej gdzieś A ja znów spadam w czerń
Amy Winheouse Back to black
(tłum. T. Domagała)
Po obejrzeniu filmu Asifa Kapadii Amy długo nie mogłem wrócić do domu. Nogi same niosły mnie gdzieś w nieznane ulicami nocnej Warszawy. I przypomniała mi się pewna historia, zasłyszana od znajomej nauczycielki. Na lekcji polskiego w liceum omawiano mit o Tezeuszu. Nauczycielka zadała pytanie: Tezeusz użył nici Ariadny; a jak ma się wydostać z labiryntu Minotaur? Czy jest dla niego jakieś wyjście? Po chwili ciszy zgłosił się jeden z uczniów i powiedział, że Minotaur może wyjść z labiryntu tylko „w górę” – będzie naprawdę wolny dopiero wtedy, gdy umrze. Tylko śmierć uwalnia człowieka naprawdę.
Pomyślałem, że o tym tak naprawdę jest ten dokument. O Minotaurze-Amy, który – uciekając przed ciągle próbującym go dopaść Tezeuszem – rozbija się o kolejne ściany labiryntu. Labiryntu swojego życia i kariery, które z biegiem czasu stopiły się w jedno. Tezeuszów w tym przypadku jest wielu: ludzie z wytwórni płytowej, rodzina, korzystająca z finansowych dobrodziejstw wielkiej kariery, mąż ćpun i kolejny nieodpowiedzialny partner, wreszcie media – te poważne i te będące schroniskami dla ludzkich hien, żerujących na cudzym nieszczęściu, a za ich pośrednictwem – my wszyscy: jej prawdziwi fani oraz fani Pudelków, Pomponików i Plejad. My wszyscy, którzy za wszelką cenę musimy się dowiedzieć, wiedzieć, osądzić, obśmiać i zhejtować. Ona próbuje znaleźć wyjście i uciec, ale labirynt jest gęsty i skomplikowany. Tezeusz jest coraz szybszy. Coraz gwałtowniejsze więc stają się próby ucieczki. Zderzenia ze ścianą powodują ból, który trzeba czymś uśmierzyć: alkoholem, narkotykami, antydepresantami. Czym popadnie. Byle nie bolało. Trzeba uciekać dalej. Tezeusz jest już przecież po drugiej stronie ściany. W pewnym momencie Minotaur doznaje olśnienia: jedyną drogą ucieczki z labiryntu jest śmierć, ale nie śmierć z ręki Tezeusza, tylko śmierć zaaplikowana dobrowolnie, wzięta świadomie na własny użytek. Tylko w ten sposób Minotaur ocali swoją godność. Opuści labirynt, odnosząc zwycięstwo. Stanie się wolny. Oddałabym to wszystko, żeby tylko mieć święty spokój. W sobotę, 23 lipca 2011 roku, Minotaur zaznał wreszcie spokoju.
Film Asifa Kapadii jest niezwykły, gdyż właściwie w całości zmontowany jest z autentycznych materiałów. Postać Amy oglądamy, a właściwie podglądamy, oczami jej przyjaciółek (filmiki z urodzin), członków rodziny (filmiki rodzinne), paparazzich (jej udział w różnych medialnych wydarzeniach), pracowników wytwórni płytowych (filmy z sesji nagraniowych), fanów (fragmenty koncertów) oraz postronnych widzów jej koncertów. Taki sposób narracji sprawia, że oglądając ten film zostajemy jeszcze raz złapani w pułapkę – mimo, że Minotaura dawno już nie ma – na powrót stajemy się Tezeuszem. Oglądając ten film, stajemy się częściowo odpowiedzialni za jej śmierć.
Autentyczne materiały filmowe pokazują jeszcze jedną wstrząsającą rzecz. Otóż prawie w każdym z nich jest taki moment, że pozornie w ogóle nie zainteresowana kamerą, wprost przed nią uciekająca, Amy rzuca ukradkowe spojrzenie prosto w obiektyw. W tym spojrzeniu jest wszystko – i ciekawość, i strach, i pożądanie, i niechęć, i pogarda, i fascynacja, i miłość, i nienawiść. To momenty, w których Minotaur spogląda prosto w twarz Tezeusza. Lustrzane oko Tezeusza odbija tylko to, co kryje się w oczach Minotaura. Na ostatnim koncercie w Belgradzie Minotaur miota się wprawdzie jeszcze po labiryncie, ale oczy ma już zasnute czernią. Choć środki uśmierzające ból odejmują trzeźwość myślenia, Amy myślami jest już poza Labiryntem. Milknie. Głos i słowa są już zbędne.
Za swoją odrębność, za autentyczność, za bezgraniczne oddanie swojemu powołaniu, za wielki muzyczny talent, za sukces, za bycie wcielonym mitem o imieniu „Amy Winehouse”, skromna dziewczyna z Londynu zapłaciła samotnością, brakiem miłości, bólem, cierpieniem i uzależnieniami. Nie mogło być jednak inaczej – nie można bezkarnie wejść do labiryntu – jeśli nawet ujdzie się z życiem przed wszystkimi czyhającymi tam niebezpieczeństwami, trzeba go jeszcze potem szczęśliwie opuścić, a to często dla jednego dobrego i wrażliwego człowieka za dużo. W taki właśnie sposób rozumiem sens tytułu tego bardzo smutnego i przejmującego dokumentu.
Pyrrusowe zwycięstwo „Tezeuszów” nie napawa optymizmem. Co z tego, że legenda Amy-Minotaura będzie żyła po wsze czasy, jeśli jej ceną były: strach, ból, cierpienie i czerń? Z drugiej strony pojawiają się pytania: czy Amy-artystka mogła żyć inaczej, a jeśli tak, to czy byłaby tak wielka? Jej smutny los każe nam kolejny raz zastanowić się nad kondycją artysty, który – mamy na to wiele dowodów w historii – im większy otrzymuje dar, tym większą cenę musi za niego zapłacić. Nam, odbiorcom sztuki, pozostaje jej muzyka. Dorobek skromny, acz wspaniały. Czy nie możemy na nim poprzestać? Co powoduje, że posuwamy się o krok dalej i wchodzimy z ubłoconymi buciorami w czyjeś prywatne labirynty? Czy naprawdę tego chcemy, czy po prostu musimy, bo nie potrafimy już inaczej? W końcu my też jesteśmy więźniami swoich własnych labiryntów.
Ps. Zapraszam Państwa do polubienia mojej strony na Facebook-u: https://www.facebook.com/domagalasiekultury