Płatek śniegu – “Serce ze szkła” Cezarego Tomaszewskiego w Teatrze Słowackiego w Krakowie

zdj. Bartek Barczyk

Spektakl ten przy niesprzyjających warunkach mógł się zamienić w koncert Marii Peszek z gościnnym występem jej wspaniałego ojca Jana, ale w Słowaku nic takiego się nie stało. Powstał spektakl teatralny pełną gębą, wychodzący w swej skomplikowanej strukturze, daleko poza formę zapowiadanego tu “musicalu”.

 
Reżyser Cezary Tomaszewski wraz z autorkami tekstu Klaudią Hartung-Wójciak i Marią Peszek tkają umiejętnie materię spektaklu, przeplatając ze sobą trzy główne narracje: tę prawdziwą z autobiograficznej książki Peszek, tę zaklętą w baśń Andersena oraz tę wsobną, zapisaną w piosenkach Marii Peszek i Smolika, a wszystko to w konwencji “musicalu”, która nieoczekiwanie staje się czwartą, mniej oczywistą, ale równie ważną narracją w tej opowieści.
 
Jakby tego wszystkiego było mało, Tomaszewski dorzuca Królowej Śniegu (olśniewający Jan Peszek) intrygujące, młode alter ego w brawurowej kreacji Daniela Malchara. I dopiero w tak malowniczo (ach, ta scenografia i kostiumy Aleksandry Wasilkowskiej) skonstruowany świat sceniczny, wrzuca Tomaszewski Marię Peszek, która z jednej strony ma nam całą tę historię opowiedzieć, z drugiej – wcielić się w swoje sceniczne alter ego, Kaj, żeby przy jego pomocy, dać wyraz wszystkiemu temu, co przeżyła, a czego często słowa wyrazić nie mogą. I trzeba tu z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że cały ten zamysł udał się znakomicie, a to dlatego, że Maria Peszek w tym karkołomnym pomyśle mogła liczyć na pełne stuprocentowe oddanie zespołu Słowaka, funkcjonującego na Dużej Scenie tego teatru, niczym szwajcarski zegarek. Tu nie ma ani jednego słabego ogniwa, wszystko jest znakomicie zagrane, zaśpiewane i wytańczone.
 
Peszkowie są oczywiście poza skalą, bo na scenie przecież, mimo ich pełnego profesjonalizmu, odbywa się pod podszewką tego przedstawienia coś najpiękniejszego w teatrze, prawdziwa rozmowa córki z ojcem, ta właśnie, o której marzyła bohaterka książki Marii, wyrzucająca z siebie, zarówno w tekście, jak i na scenie, całkiem realne pretensje, żal i wszystko to, co się z jej doświadczeniem wiązało. I choć wiadomo, że to teatr, to czuje się, że tajemnicą tego spektaklu jest to, czego uchwycić nie można – prawdziwa wielka miłość córki do ojca i ojca do córki, miłość, która wszystko zwycięża. Osobiście dziękuję panu Janowi i pani Marii, że ubrali ją w kostium i postanowili się nią z nami podzielić. A może wreszcie z samymi sobą?
 
Z tej perspektywy “Naku*wiam zen”, ale i “Serce ze szkła”, jest jak płatek śniegu, gdy go Kaj wraz z Królową Śniegu – która przecież jest “matką” każdego z nich – kładą ostrożnie na dłoni widza, on natychmiast znika. A może znika już wcześniej, gdy go próbują swoimi ciepłymi rękami nam dostarczyć…
Jakby nie było, trzeba wierzyć w miłość i teatr, choć często znikają wcześniej, nim zdążymy o nich pomyśleć…
[addthis tool="addthis_inline_share_toolbox_x0fz"] Kategorie: , | |

Dyskusja i pisanie komentarzy zostały zakończone..