W dniach 20-24 października 2021 odbyła się w Poznaniu szósta edycja Festiwalu Słuchowisk. W jego programie znalazły się trzy premiery, w tym jedna dedykowana dzieciom, prezentacja czterech słuchowisk nagrodzonych w Konkursie na Słuchowisko 2020, a także Warsztat Krytyki Radiowej oraz instalacja radiofoniczna Norwid’Elipsa. Mimo że w tamtym czasie nie dane mi było przyjechać do Poznania, skorzystałem z wirtualnego zaproszenia kuratorek/ów Festiwalu, Anny Szamotuły, Marii Marcinkiewicz- Górnej oraz Patryka Lichoty i przesłuchałem na spokojnie festiwalowe utwory. Efektem tego jest ten tekst, w którym podzielę się z Państwem swoimi wrażeniami. Kolejność wyboru słuchowisk przypadkowa (wszystkie są dla mnie równe), odliczamy od tyłu, zapraszam!
6. Garnitur prezydenta Maliny Prześlugi w reżyserii Andrzeja Romańskiego
Sztuka Maliny Prześlugi zwyciężyła w organizowanym przez Teatr Współczesny we Wrocławiu konkursie dramaturgicznym „wtw://strefy_kontaktu 2016”, gdzie do dzisiaj można oglądać jej sceniczną adaptację w reż. Cezarego Ibera. Opowiada ona w surrealistycznej konwencji absurdu o konsekwencjach z pozoru niewinnego zdarzenia, jakim jest przypadkowy upadek ptasiego guana na garnitur prezydenta. On właśnie wydaje się głównym bohaterem sztuki (skojarzenia z Mistrzem i Małgorzatą Bułhakowa jak najbardziej uprawnione), on sam bowiem, pozbawiony swojego drugiego – politycznego – „ja”, oddanego w związku z ptasim incydentem do prania, przeobraża się w nierozgarnięte dziecko, które nie potrafi wymówić nawet najprostszych słów. Garnitur wraca jednak do pracy i rozpoczyna wojnę, gdyż ptasi incydent zostaje zakwalifikowany przez struktury państwa oraz obywateli jako zamach. Słowo to, użyte w takim kontekście, powodować może określone konsekwencje, łącznie z tą najniebezpieczniejszą, czyli wojną. Dramat ten należy oczywiście czytać metaforycznie – nawet postaci w nim występujące już same z siebie mają status symboli: Bocianek, Orzełek, Bardzo Charakterystyczny Człowiek, Anna Kowalska czy Adam Mickiewicz z Juliuszem Słowackim. Interakcje między nimi stają się niezwykle interesującym kolażem polskich losów w sytuacji wybuchu bezsensownego, irracjonalnego konfliktu. Losów, które na skutek uniwersalizacji zawierają w sobie żywoty wszystkich pokrzywdzonych w podobnych sytuacjach. Również konwencja dramatu wydaje się mozaikowa, autorka lepi ją bowiem z różnych faktur: dziecięcej wyliczanki, znanego wiersza Brzechwy „Ptasie radio”, modlitwy czy groteskowych sytuacji rodem z Kafki lub Mrożka.
Sama autorka mówiła w wywiadzie z Jackiem Cieślakiem tak: „Garnitur skończyłam pisać wiosną 2015 r. Wówczas był to tekst bardziej uniwersalny, opowiadający o społeczeństwie jako takim i mechanizmach sterujących zbiorowością. Dziś mówi się, że zyskał na aktualności, i faktycznie – dosadnie komentuje rzeczywistość polityczną tu i teraz. Nie mam nic przeciwko temu, choć inspiracją było zdarzenie tak błahe, że aż wstydliwe: zobaczyłam, jak na niezwykle drogi i zadbany samochód spada olbrzymia ptasia kupa. A jako że nie urodziłam się wczoraj i mam pamięć do zdarzeń politycznych, nastrojów społecznych i teorii spiskowych w tym konkretnym kraju, zaczęła się lawina skojarzeń, począwszy od „a co by było, gdyby”. I refleksja, że tak przerażająco łatwo, przy umiejętnym stosowaniu narzędzi władzy i mediów, manipulować prawdą, strachem, a skutkiem tego ludźmi. I tak jak w mojej głowie od zdarzenia błahego dotarłam do rozpadu struktur społecznych oraz wojny, tak, mam nieodparte wrażenie, steruje się dziś społeczeństwem, rozdmuchując rzeczy błahe i umniejszając najważniejsze”. Określa tym samym nie tylko genezę tego dramatu, ale i jego główne wątki.
Słuchowisko Artura Romańskiego jest bardzo interesujące i miejscami przejmujące, reżyser nie do końca jednak wykorzystał potencjał znakomitego dramatu Maliny Prześlugi, zwłaszcza że tekst oparty na rytmice i prostocie dziecięcych rymowanek zestawionych z wierszami Brzechwy, zbudowanymi na obsesyjnych onomatopejach i powtórzeniach, pozwalał na prawdziwe dźwiękowe fajerwerki – zwłaszcza w radio. Czy to w „ptasim”, czy w tym realnym. Na uwagę i pochwały zasługuje szczególnie muzyka Tomasza Lewandowskiego, nie tylko budująca rytm słuchowiska, lecz także wprowadzająca w jego obrębie odpowiedni klimat. Przy dość zachowawczym i niewyróżniającym się aktorstwie, staje się ona siłą napędową całości. Co do samej idei, Romański nie kombinuje. Oddaje w pełni ducha tekstu Prześlugi, odpowiednio go tylko przycinając. To oczywiście nic złego, ale chętnie posłuchałbym tego tekstu w formie, którą jego wielopoziomowa absurdalność i synkretyczność aż prowokuje! Aktorstwo jest przeciętne, dużo lepiej słucha się postaci, gdy po prostu mówią, a nie próbują „być fajne”, niczym bohaterowie kultowych kreskówek, wtedy bowiem znacznie bardziej wybrzmiewa porażająca moc niektórych słów. Przykładem ten piękny tekst (zachowuję oryginalną pisownię Maliny Prześlugi):
JEST GRANICA WSZYSTKIEGO WSZYSTKO MA SWOJĄ GRANICĘ DOM MA SWOJĄ GRANICĘ DRZEWO MA SWOJĄ GRANICĘ MYŚL MA SWOJĄ GRANICĘ SŁOWO MA SWOJĄ GRANICĘ SZTUKA MA SWOJĄ GRANICĘ WOJNA NIE MA SWOJEJ GRANICY CZŁOWIEK MA SWOJĄ GRANICĘ OGIEŃ MA SWOJĄ GRANICĘ FALA MA SWOJĄ GRANICĘ GRZECH MA SWOJĄ GRANICĘ WSZYSTKO MA SWOJĄ GRANICĘ NIE WIADOMO JAK OPOWIADAĆ O RZECZACH GDY PRZEKROCZY SIĘ ICH GRANICĘ I JEŻELI ADAM MICKIEWICZ JULIUSZ SŁOWACKI JULIAN TUWIM BĄDŹ INNY DOWOLNY POETA TEGO NIE WIE A JEDYNIE MU SIĘ WYDAJE TO NIKT TEGO NIE WIE JEŻELI PRZEKROCZYLIŚMY GRANICĘ WSZYSTKIEGO TO NIGDY SIĘ O TYM NIE DOWIEMY
206.
WOJNA TRWA
10567.
WOJNA SIĘ NIE KOŃCZY
6653304.
JESZCZE NIE
500699954.
WCIĄŻ TRWA WOJNA
0.
0.
0.
0.
Prawda, że wyjątkowo aktualne? W słuchowisku Romańskiego fragment ten brzmi naprawdę poruszająco – i właśnie choćby dla takich momentów (a jest ich tam kilka) warto poświęcić mu uwagę.
5. Opowieść wigilijna Karola Dickensa w reż. Aleksandry Głogowskiej
Słuchowisko Aleksandry Głogowskiej Opowieść wigilijna jest pod względem formy słuchowiskiem tradycyjnym. Mamy silnie rozbudowanego narratora, poczciwą adaptację, poprawne sceny, realistyczne, tautologiczne względem narracji dźwięki i łzawą muzyczkę. I pewnie nie dałoby się dzisiaj tego zestawu elementów znieść na dłuższą metę, gdyby nie mistrzostwo literackie Karola Dickensa i wnikających w jego świat aktorów. Bo nazwiska (zwłaszcza pod względem głosu) robią wielkie wrażenie: Narratorem jest Piotr Fronczewski, Scrooge’em Kazimierz Kaczor, Siostrzeńcem – najlepszy aktor swojego pokolenia Krzysztof Szczepaniak plus Jarosław Gajewski, Zuzanna Szaporznikow i Antonina Głogowska. Włączamy start i od razu hipnotyzuje nas zmysłowy głos Piotra Fronczewskiego. Gdy chwilę później ten wielki aktor prowadzi nas wraz ze Scroogem przez labirynt jego starego domu – „Dziś dom był stary i ponury. Oprócz Scrooge’a nikt w nim nie mieszkał. Reszta lokali była wynajęta na biura i kantory. Dziedziniec domu był tak ciemny, że nawet Scrooge, który znał każdy kamień, przechodził go po omacku. Mgła i szron osnuły czarną bramę tak szczelnie, iż zdawało się, że to duch smutku usiadł na jej progu. Scrooge przeszedł spokojnie przez sień; idąc na górę po schodach, posuwał się bardzo wolno oświetlając drogę świecą. Może ktoś wyobraża sobie, że były to wspaniałe schody z dawnych czasów, gdzie łatwo by się zmieściła kareta, zaprzężona w szóstkę koni. Otóż schody, prowadzące do mieszkania Scrooge’a były jeszcze szersze. Zmieściłby się na nich nawet karawan i jeszcze zostałoby sporo miejsca. Pół tuzina ulicznych lamp gazowych nie oświetliłoby dostatecznie tych schodów, można więc przypuszczać, że przy jednej mdłej świeczce, którą Scrooge sobie przyświecał, było dosyć ciemno i ponuro. Ciemność jest tania, a to było słabą stroną Scrooge’a” – od razu siłą pobudzonej magią jego głosu wyobraźni przenosimy się do tego niezbyt przyjemnego domu. Słuchałem tego opisu w dobrej jakości dźwięku i z zamkniętymi oczami, narracja Fronczewskiego była więc tak sugestywna, że nagle zaczęły pracować wszystkie zmysły: węch rozpoznawał stęchliznę i wilgoć, oczy zachłannie łapały każdy blady promień światła, w ustach było czuć słony smak zawilgłej sieni, a słuch łowił w ciemności każdy, najcichszy nawet dźwięk, dochodzący z ulicy, przy której znajdowała się kamienica. Nie ma się jednak co dziwić – Piotr Fronczewski siłą swojej osobowości i talentu powołałby do istnienia pełen kolorów świat, interpretując książkę telefoniczną, i to właśnie czytaną w radio. Jest bowiem absolutnym mistrzem swojego fachu. Równie znakomicie rysuje swoją postać Scrooge’a Kazimierz Kaczor, podejmując aktorską rękawicę rzuconą mu przez wybitnego kolegę: kilka sztychów, trochę buty, arogancji i zrzędzenia – i postać najsłynniejszego na świecie skąpca i gbura gotowa. W finale świetnie zresztą skontrapunktowana przez nieco bardziej liryczny ton, zaprawiony nutką rezygnacji i pokory. Dickensowska wolta nie blokuje Kaczora, wprost przeciwnie – podpowiada najlepsze, stonowane i precyzyjne rozwiązania, dzięki czemu przemiana Starego Sknery naprawdę przemawia do wyobraźni. Niezwykłe są sceny, gdy w noc wigilijną powraca Scrooge do swojej przeszłości, a duch Marleya w znakomitej interpretacji Jarosława Gajewskiego prowadzi Kaczora w głąb ciemnej duszy jego postaci. Momenty rozpoznania, w których Scrooge doznaje głębokiej przemiany, wzruszają naprawdę. Brawo!
Jeśli w opowieści Dickensa mamy znakomitego Scrooge’a i wybitnego Narratora, to reszta na pewno się już jakoś ułoży, zwłaszcza że pozostali, niezwykle utalentowani aktorzy z oddaniem wcielili się w swoje postaci. Powstało słuchowisko tradycyjne, niezbyt wyszukane w eksploatacji radiowych narzędzi, ale efekt jest taki, że przez prawie pięćdziesiąt minut nie sposób oderwać od niego uszu! A czy nie o to przecież w gruncie rzeczy chodzi w teatrze radiowym? No właśnie.
4. Outriders’ SoundTrip: Puszcza w reż. kolektywu Sounds and Stories” (Ewa Dunal, Agnieszka Szwajgier, Justyna Godz)
Outriders’ SoundTrip: Puszcza kolektywu Sounds and Stories” (Ewa Dunal, Agnieszka Szwajgier, Justyna Godz) to właściwie nie słuchowisko, a reportaż. Jeśli bowiem uznać, że słuchowisko z definicji jest formą literacką, a więc opartą na tekście rozpisanym na postaci i posiadającym dramaturgię, opowieść o prawdziwym ornitologu Adamie Zbyrycie, pracującym na co dzień w Puszczy Białowieskiej, tego kryterium nie spełnia. Właściwie nie jest to nawet opowieść, to po prostu zapis spotkania z bohaterem i jego małym synkiem Eddiem, dokonany w miejscu, które jednocześnie jest pracą i domem Adama, czyli w lesie. Na co dzień dzieli się on swoją pasją z chłopcem, w czasie zaś spotkania, nagranego przez autorki reportażu, również z nimi, a za ich pośrednictwem – z nami, słuchaczami. I trzeba przyznać, że po kilku minutach rozumiemy jego fascynację życiem zwierząt i miłość do puszczy, bo potrafi on nas nimi zarazić. Należy bowiem do rzadkiej kategorii ludzi, oddanych swojej pracy/pasji bezgranicznie. Niejako na marginesie tego spotkania z puszczą Adam odkrywa przed nami kulisy swojej miłości do natury, okupione traumą toksycznej relacji z ojcem, który nie uważał marzeń syna za poważne i stosowne dla młodego chłopaka. W miarę upływu czasu nasze spotkanie z Adamem, jego synkiem i puszczą przeradza się w opowieść o ojcostwie, tym toksycznym, doświadczonym z pozycji syna i tym pięknym, wykreowanym wobec własnego dziecka. I tu właściwie powinienem skończyć ten tekst; bo cóż mógłbym więcej napisać? Autorki znalazły wspaniałego bohatera, poprosiły go, żeby zabrał je do swojej ukochanej puszczy, oprowadził je po niej i podstawiły mikrofon. Wszystko inne wydarzyło się samo.
Pomyślałem jednak, że można by pofantazjować. Zakładając bowiem, że gest zrobienia reportażu i nazwania go słuchowiskiem jest świadomy, warto się zastanowić, co z niego wynika. Na pewno dwoistość narracji: jedna to ta odbywająca się w czasie rzeczywistym, a więc spotkanie autorek z Adamem i jego synkiem w Puszczy Białowieskiej, druga to opowieść Adama o własnym ojcu i byciu ojcem dla Eddiego. O ile ta pierwsza, poprzez realny pobyt autorek i bohatera w puszczy korzysta z jej odgłosów i jest świetnie zrealizowana dźwiękowo, o tyle druga z tej perspektywy jest tylko opowieścią aktorską, manifestującą się w słowach bohatera. Rodzajem spowiedzi, której towarzyszą oczywiście dźwięki puszczy, ale nic innego w planie dźwiękowym jej nie buduje. Jako że Adam nie wspomina tu w ogóle o matce, można by uznać od biedy, że w jej postać wciela się właśnie puszcza, miłość do której poróżniła go ostatecznie z ojcem, co w sumie nie jest chyba dalekie od prawdy. Piękną rolę odgrywa w tej opowieści Eddie, który jest postacią drugoplanową, ale mocno akcentuje swoją obecność, jest bowiem jasnym kontrapunktem wobec postaci swojego dziadka. Jeśli chodzi o plan dźwiękowy to – jak już pisałem – odgłosy lasu w sposób znakomity budują drugi plan opowieści, ale też kreują najważniejszego bohatera tego słuchowiska, który mówi do nas w swoim własnym języku – puszczę. Tu trzeba autorki pochwalić.
Teraz jednak łyżka dziegciu, słuchowisko według mnie to forma o wiele trudniejsza od reportażu, znalezienie bowiem bohatera i podstawienie mu mikrofonu, to żadna praca w porównaniu z napisaniem scenariusza, znalezieniem obsady, wyreżyserowaniem całości czy wymyśleniem dźwiękowych ekwiwalentów dla różnych narracji. Do tego dochodzi tu zasada alchemii teatru, w tym przypadku radiowego – my, prawdziwi ludzie, słuchamy czegoś fałszywego, żeby usłyszeć w tym fałszywym prawdę. Dlatego opowieść Adama o puszczy jest tylko opowieścią Adama o puszczy, bo nie zachodzi relacja prawdy i fałszu. Narracja o nim nie staje się uniwersalną opowieścią o ojcostwie, którą w poprzednim akapicie sobie wyobrażałem, bo jest opowieścią prawdziwego Adama o jego ojcu. Tyle. Gdybym więc był jurorem konkursu słuchowisk, zdyskwalifikowałbym je, mimo, że bardzo mi się podoba. Poddaję to twórcom słuchowisk pod rozwagę – w prawdziwej sztuce nie idziemy po najmniejszej linii oporu, nawet w imię pięknych i szczytnych idei.
3. Kleistość Anny Szamotuły w reżyserii autorki
Głównym problemem Kleistości w reż. Anny Szamotuły jest tekst. Już w pierwszej scenie nie bardzo wiadomo, o co chodzi. Kuleje przede wszystkim ekspozycja postaci. Nie wiadomo, kim są kobiety, które ze sobą rozmawiają, dopiero gdzieś pod koniec sceny można się domyślić, że to syreny, ale dialogi są o niczym, zamiast nieść jakiś podstawowy zestaw informacji o postaciach. Nigdzie nie padają ich imiona, w związku z tym jako słuchacz nie mogę ich zidentyfikować, są one dla mnie jakąś magmą, podobnie jak to, o czym rozprawiają – zapominam o nich minutę po tym, jak skończyły. W drugiej scenie pojawia się bohater. To tryton Nikomedes, który schodzi na dno, żeby merytorycznie wesprzeć kolegów, ale w czym, znowu kompletnie nie wiadomo. Coś z mediami społecznościowymi na pewno. Wprawdzie pomysł był niezły – pożenić mitologiczne imiona z nickami internetowymi pracowników korporacji, wprowadzając opowieść na dwa poziomy, ale niestety dryfuje ona w labiryncie mowy-trawy, a słuchacz jest coraz bardziej zdezorientowany. Na koniec okazuje się, że choć trytony się nie lubią, to już po pierwszym dniu organizują sobie nocną imprezę z gejowskim wątkiem. Konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, o co tu chodzi. Dalej jest tylko gorzej. Nikomedes ma jakieś tajne konszachty z Posejdonem (ale w jakiej sprawie?), pisze z kimś (chyba z którąś Syreną), ale co i po co, nie wiadomo. Na koniec okazuje się, że jest jakiś błąd systemu, ale autorka nam tego nie wyjaśnia. Następuje burza stulecia i syreny giną, ale jaki mają związek z trytonami – nie wiem. Tytuł bierze się stąd, że woda według jakiejś (jakiej?) przepowiedni gęstnieje i się lepi, ale o co chodzi, znowu nie wiadomo. Słowem – katastrofa. Z pobieżnego spojrzenia na całość wynika, że scenariusz Kleistości miał być labiryntem scen, w którym słuchacz, krok po kroku odkrywając informacje w tekście, znajdzie drogę do finału, który z założenia odsłoni przed nim całość opowieści. Niestety, jest labiryntem, w którym co rusz na drodze słuchacza spadają tony gruzu, uniemożliwiające mu dalszą wędrówkę jego korytarzami. Słuchałem tego dwa razy i przeczytałem tekst, a nadal nie mam pojęcia, o co tu chodzi.
Widać, że twórcy włożyli dużo serca w przygotowanie słuchowiska, aktorzy się starają, muzyka jest ciekawa, mnóstwo tu efektów dźwiękowych, ale wszystko na próżno, o ile bowiem scenariusz Anny Szamotuły w sensie pomysłu ma w sobie jakiś potencjał, o tyle w kwestii wykonania – jest tak kleisty, że po dwóch scenach już wiadomo, że słuchacz z powodu unieruchomienia nigdzie już dalej nie pójdzie. Nie udało się, nic strasznego. Trzeba wyciągnąć wnioski i iść dalej, warto też znaleźć kogoś zaufanego do pomocy przy pisaniu. Jest konieczna.