Pobudka, wstać! Koniom wody dać! – „nicht schlafen” w reż. Alaina Platela (Dialog 2017))

zdj. Marcin Oliva Soto

zdj. Marcin Oliva Soto

Alain Platel, reżyser spektaklu „nicht shlaffen” (Nie spać), opowiedział na spotkaniu poświęconym przedstawieniu anegdotę, dotyczącą genezy tytułu. Jej istotą jest gra słowna pomiędzy tytułem spektaklu a wskazówką zawartą w zapiskach Gustawa Mahlera, dotyczącą wykonania wykorzystanej w przedstawieniu jego II symfonii, zatytułowanej „Zmartwychwstanie”. Wskazówka ta brzmiała nicht shleppen (nie wlec się). Belgijski reżyser stwierdził, że gdy łączył materię przedstawienia z Mahlerem, którego muzyka jest jednym z bohaterów przedstawienia, oba te sformułowania były mu bliskie.

W jednej z trzech wersji komentarza literackiego do II symfonii c-moll czytamy (cytat za Ryszardem Dawidem Goliankiem, artykuł poświęcony II symfonii Mahlera w „Dwutygodniku”):

„Stoimy nad grobem osoby, którą bardzo kochaliśmy. (…) Co dalej? Czym jest życie i czym śmierć? Dlaczego żyjemy? Dlaczego cierpimy? Czy to tylko przerażający żart? Będzie ciąg dalszy? Czy nastąpi życie wieczne?”

Alain Platel postanawia skonfrontować muzykę Mahlera z obrazem martwych ciał koni z zawiązanymi szmatą oczami, leżących na stosie i dodatkowo podwiązanych szarfami, zaczepionymi gdzieś w górze. W pierwszej scenie spektaklu wokół tych koni stoją aktorzy. Jeden z nich, trzymając laskę, kojarzącą się z pasterzem, rozpoczyna nagle energiczny taniec. Taniec ten uruchamia scenę spektakularnej walki, polegającej na zapasach, w których aktorzy zdzierają z siebie nawzajem części garderoby. Odczytałem to tak: konie nie żyją, zatem nastąpił jakiś rodzaj katastrofy; pasterz, kojarzący mi się bardziej transcendentnie niż politycznie, szaleje z rozpaczy; jego stado, pozostawione samo sobie, wpada w furię z powodu poczucia winy i wzajemnych oskarżeń. Rozpoczyna się walka, która częściowo – fizycznie i w przenośni – ich obnaża, w miarę jej upływu są wreszcie w stanie zobaczyć to, co dotąd było ukryte pod ubraniem – swoje ciała, emanację własnej natury oraz prawdziwego człowieczeństwa. Walka się kończy, dawni zaś wrogowie rozpoczynają żmudny proces powoływania wspólnoty. Kolejną katastrofą staje się dla niej śmierć jednego z nich, złożonego niejako w ofierze.

Na spotkaniu z reżyserem dyskutowano, czy spektakl pokazuje świat przed czy po katastrofie. Wydaje się, że – jeśli spojrzymy na „nicht schlafen” z perspektywy teraźniejszości – rację mają zwolennicy… obu opcji. Spektakl Platela pokazuje bowiem świat w interwale między kolejnymi katastrofami. Unaocznia nam, jak trudnym i wymagającym procesem jest umowa społeczna, która staje się kamieniem węgielnym każdej wspólnoty. Złamanie jakiegokolwiek wypracowanego wspólnie kompromisu automatycznie niweczy dotychczasową wspólną pracę, prowadząc nas w kierunku kolejnej katastrofy. Wydaje mi się, że dzisiaj w Polsce, kraju rządzonym przez władzę, która w sposób brutalny i niekontrolowany narusza zasady ładu społecznego, polityczny aspekt przedstawienia Platela wysuwa się na plan pierwszy, choć pewnie dla samych twórców nie jest najważniejszy. Sam reżyser opowiadał o spektaklu jako o zderzeniu narracji muzyki Mahlera z pełną niepokoju i zagrożeń atmosferą początku wieku XX, który wydał z siebie hekatombę I wojny światowej. W tym kontekście próba utworzenia wspólnoty na jej gruzach byłaby aż nadto czytelna jako nieudana, wszak z historii wiadomo, czym się zakończyła. Tytułowe zawołanie nie spać! byłoby więc ostrzeżeniem, rzuconym przez Platela nam, współczesnym, w twarz. Koniec jednej katastrofy oraz świadomość jej przyczyn nie są – jak widać – w stanie uchronić nas przed kolejną. W tej sytuacji, jak uczy nas białoruska noblistka, Swietłana Aleksijewicz „trzeba wciąż pilnować w sobie człowieka”!

Materia teatralna „nicht shlafen” jest niejednoznaczna, bliżej jej do baletu niż dramatu. Przyznam, że miałem problemy z percepcją spektaklu, aż do momentu, w którym zrozumiałem, że narzędzia intelektualne tu nie zadziałają, że nie ma co śledzić narracji, że – cytując Saint-Exupery’ego – trzeba „patrzeć sercem”. Odbywała się wtedy akurat scena śmierci jednego z bohaterów i spektakl rozpoczął się dla mnie na nowo. Poczułem – bo nie pojąłem – że teatr Platela to współodczuwanie za pośrednictwem obrazów. Zaczyna działać, gdy – dzięki tańcowi na scenie odkryjemy, że my, współcześni widzowie, nie mamy ze sobą kontaktu fizycznego, nie seksualnego, lecz czysto ludzkiego, będącego podstawą i wyrazem emocjonalnej relacji z innym człowiekiem. Nie mamy kontaktu z innym człowiekiem, bo nie mamy z nim relacji. Uciekamy od niej, bo wymaga ona od nas wysiłku, emocjonalnego rezonansu, przechodzącego we współodczuwanie. Podobnie jak… teatr Platela ode mnie, widza. Tracąc dwie trzecie spektaklu dowiedziałem się więcej o sobie, o współczesnym człowieku, niż kiedykolwiek dotąd w teatrze. Jako imiennik św. Tomasza, mógłbym teraz krzyknąć Alainowi Platelowi teatralne „Pan mój i Bóg mój!”. Dziękuję mu też, że pozwolił mi wsadzić rękę w swój bok. To może być bolesne. Pcha tam swoje bezczelne łapy zapewne wielu, podobnych do mnie, niedowiarków. Ja poczułem się nawrócony.