Alain Platel, reżyser spektaklu „nicht shlaffen” (Nie spać), opowiedział na spotkaniu poświęconym przedstawieniu anegdotę, dotyczącą genezy tytułu. Jej istotą jest gra słowna pomiędzy tytułem spektaklu a wskazówką zawartą w zapiskach Gustawa Mahlera, dotyczącą wykonania wykorzystanej w przedstawieniu jego II symfonii, zatytułowanej „Zmartwychwstanie”. Wskazówka ta brzmiała nicht shleppen (nie wlec się). Belgijski reżyser stwierdził, że gdy łączył materię przedstawienia z Mahlerem, którego muzyka jest jednym z bohaterów przedstawienia, oba te sformułowania były mu bliskie.
W jednej z trzech wersji komentarza literackiego do II symfonii c-moll czytamy (cytat za Ryszardem Dawidem Goliankiem, artykuł poświęcony II symfonii Mahlera w „Dwutygodniku”):
„Stoimy nad grobem osoby, którą bardzo kochaliśmy. (…) Co dalej? Czym jest życie i czym śmierć? Dlaczego żyjemy? Dlaczego cierpimy? Czy to tylko przerażający żart? Będzie ciąg dalszy? Czy nastąpi życie wieczne?”
Alain Platel postanawia skonfrontować muzykę Mahlera z obrazem martwych ciał koni z zawiązanymi szmatą oczami, leżących na stosie i dodatkowo podwiązanych szarfami, zaczepionymi gdzieś w górze. W pierwszej scenie spektaklu wokół tych koni stoją aktorzy. Jeden z nich, trzymając laskę, kojarzącą się z pasterzem, rozpoczyna nagle energiczny taniec. Taniec ten uruchamia scenę spektakularnej walki, polegającej na zapasach, w których aktorzy zdzierają z siebie nawzajem części garderoby. Odczytałem to tak: konie nie żyją, zatem nastąpił jakiś rodzaj katastrofy; pasterz, kojarzący mi się bardziej transcendentnie niż politycznie, szaleje z rozpaczy; jego stado, pozostawione samo sobie, wpada w furię z powodu poczucia winy i wzajemnych oskarżeń. Rozpoczyna się walka, która częściowo – fizycznie i w przenośni – ich obnaża, w miarę jej upływu są wreszcie w stanie zobaczyć to, co dotąd było ukryte pod ubraniem – swoje ciała, emanację własnej natury oraz prawdziwego człowieczeństwa. Walka się kończy, dawni zaś wrogowie rozpoczynają żmudny proces powoływania wspólnoty. Kolejną katastrofą staje się dla niej śmierć jednego z nich, złożonego niejako w ofierze.
Na spotkaniu z reżyserem dyskutowano, czy spektakl pokazuje świat przed czy po katastrofie. Wydaje się, że – jeśli spojrzymy na „nicht schlafen” z perspektywy teraźniejszości – rację mają zwolennicy… obu opcji. Spektakl Platela pokazuje bowiem świat w interwale między kolejnymi katastrofami. Unaocznia nam, jak trudnym i wymagającym procesem jest umowa społeczna, która staje się kamieniem węgielnym każdej wspólnoty. Złamanie jakiegokolwiek wypracowanego wspólnie kompromisu automatycznie niweczy dotychczasową wspólną pracę, prowadząc nas w kierunku kolejnej katastrofy. Wydaje mi się, że dzisiaj w Polsce, kraju rządzonym przez władzę, która w sposób brutalny i niekontrolowany narusza zasady ładu społecznego, polityczny aspekt przedstawienia Platela wysuwa się na plan pierwszy, choć pewnie dla samych twórców nie jest najważniejszy. Sam reżyser opowiadał o spektaklu jako o zderzeniu narracji muzyki Mahlera z pełną niepokoju i zagrożeń atmosferą początku wieku XX, który wydał z siebie hekatombę I wojny światowej. W tym kontekście próba utworzenia wspólnoty na jej gruzach byłaby aż nadto czytelna jako nieudana, wszak z historii wiadomo, czym się zakończyła. Tytułowe zawołanie nie spać! byłoby więc ostrzeżeniem, rzuconym przez Platela nam, współczesnym, w twarz. Koniec jednej katastrofy oraz świadomość jej przyczyn nie są – jak widać – w stanie uchronić nas przed kolejną. W tej sytuacji, jak uczy nas białoruska noblistka, Swietłana Aleksijewicz „trzeba wciąż pilnować w sobie człowieka”!
Materia teatralna „nicht shlafen” jest niejednoznaczna, bliżej jej do baletu niż dramatu. Przyznam, że miałem problemy z percepcją spektaklu, aż do momentu, w którym zrozumiałem, że narzędzia intelektualne tu nie zadziałają, że nie ma co śledzić narracji, że – cytując Saint-Exupery’ego – trzeba „patrzeć sercem”. Odbywała się wtedy akurat scena śmierci jednego z bohaterów i spektakl rozpoczął się dla mnie na nowo. Poczułem – bo nie pojąłem – że teatr Platela to współodczuwanie za pośrednictwem obrazów. Zaczyna działać, gdy – dzięki tańcowi na scenie odkryjemy, że my, współcześni widzowie, nie mamy ze sobą kontaktu fizycznego, nie seksualnego, lecz czysto ludzkiego, będącego podstawą i wyrazem emocjonalnej relacji z innym człowiekiem. Nie mamy kontaktu z innym człowiekiem, bo nie mamy z nim relacji. Uciekamy od niej, bo wymaga ona od nas wysiłku, emocjonalnego rezonansu, przechodzącego we współodczuwanie. Podobnie jak… teatr Platela ode mnie, widza. Tracąc dwie trzecie spektaklu dowiedziałem się więcej o sobie, o współczesnym człowieku, niż kiedykolwiek dotąd w teatrze. Jako imiennik św. Tomasza, mógłbym teraz krzyknąć Alainowi Platelowi teatralne „Pan mój i Bóg mój!”. Dziękuję mu też, że pozwolił mi wsadzić rękę w swój bok. To może być bolesne. Pcha tam swoje bezczelne łapy zapewne wielu, podobnych do mnie, niedowiarków. Ja poczułem się nawrócony.