W ciszę – naprzód marsz! – o spektaklu „En avant, marche!” w reż. Alaina Platela (Dialog 2017)

zdj. Phile Deprez

Wybitny polski reżyser filmowy, Jan Rybkowski, nakręcił w 1965 roku krótkometrażowy film Człowiek z kwiatem w ustach. Historia opowiada o spotkaniu w barze spóźnionego na pociąg Letnika (Tadeusz Fijewski) oraz Chorego, umierającego na raka (Gustaw Holoubek). Scenariusz tego filmu oparty jest na jednoaktówce włoskiego noblisty Luigi Pirandellego o tym samym tytule. Główną jego treścią jest monolog Chorego, w którym dzieli się on z Letnikiem swoimi przemyśleniami na temat śmierci.

Postać ta posłużyła Alainowi Platelowi za inspirację do stworzenia spektaklu En avant, marche. O ile u Pirandellego jest to po prostu człowiek, o tyle u Platela sytuacja staje się bardziej skomplikowana. Jego bohater jest nie tylko człowiekiem, lecz także muzykiem, a przy tym członkiem orkiestry symfonicznej. Pozwoli to belgijskiemu reżyserowi na snucie trzech równoległych narracji, zapętlonych i nachodzących na siebie: narracji umierającego człowieka, narracji członka społeczności, która dzięki magii teatru wyłania się zza metafory orkiestry oraz osobnej narracji dzieła sztuki, w tym przypadku – symfonii Mahlera. Tematem zaś spektaklu będą niełatwe relacje człowieka z samym sobą, społecznością oraz treścią jego życia, w tym przypadku – sztuki.

Przedstawienie podzielone jest na dwie części, w uproszczeniu nazwijmy je odpowiednio snem i jawą. Pierwsza część zaczyna się od prologu, w którym główny bohater w samotności włącza płytę z symfonią Mahlera, żeby w jej finale na perkusyjnych talerzach raz jeszcze móc odegrać partię, którą odgrywał przez całe dorosłe życie, jako członek orkiestry. Symfonia się wlecze, więc Mężczyzna przyspiesza płytę, by jeszcze raz poczuć smak tego, co kocha – muzyki oraz swojego w niej (i społeczności) miejsca. Mężczyzna wydaje się w tej scenie nieco ekscentrycznym, „śmiesznym staruszkiem”, aczkolwiek śmiech ten w miarę upływu spektaklu więźnie w gardle. Okazuje się bowiem, że podobnie jak u Pirandella Mężczyzna jest w trakcie odchodzenia, a my jesteśmy świadkami najpierw jego snu, wyidealizowanej wizji ostatnich miesięcy życia oraz śmierci i pogrzebu, a potem, w drugiej części spektaklu – prawdziwego obrazu jego odejścia. Napięcie między szczerą prostotą jego prozaicznych w gruncie rzeczy oczekiwań wobec świata a brutalnym, chorym, skażonym obojętnością prawdziwym tego świata obliczem nie tylko stanowi oś emocjonalną spektaklu, lecz także staje się źródłem głębokiego przeżycia. Mistrzowi Platelowi to jednak nie wystarcza! Raz po raz ukazuje swojego bohatera w krzywym zwierciadle. Ów dystans powoduje, że widz przeskakuje z jednej – coraz to bardziej ekstremalnej i przeciwstawnej – emocji w drugą. Raz po raz pojawia się emocjonalne trzęsienie ziemi i magia teatru w pełnej krasie.

W materiałach festiwalowych wiele się pisze o tym, że dla Platela i jego artystów ważny jest aspekt funkcjonowania człowieka w społeczności. Jej obraz w En avant, marche poraża brutalnością spojrzenia i brakiem litości dla nas, jej członków. Zwierciadło, które Platel ukazuje nam, widzom, nie pozostawia złudzeń: nie tylko Mężczyzna odchodzi, odchodzi też nasza chaotyczna, zepsuta cywilizacja. Z tą tylko różnicą, że Mężczyzna w miarę upływu spektaklu godzi się ze śmiercią, do nas zaś, jako do społeczności, ciągle nie dotarło jeszcze, że nam też nie zostało wiele czasu. Jedną z najpiękniejszych metafor tego procesu jest przypisanie odrębnych „partytur” każdemu bohaterowi spektaklu. Mahler ma swoje nuty, orkiestra swoje, Mężczyzna swoje. W finale spektaklu ten ostatni odchodzi we własnej ciszy. Rozumie, że cisza – to śmierć. Na scenie trwa kakofonia różnych dźwięków. Mężczyzna odchodzi niezauważony. W ciszy, która zwyczajowo kończy każdy koncert, symfonię czy spektakl. Mężczyzna jest w tym swoim odchodzeniu wstrząsający. Dodatkowej goryczy dodała spektaklowi wiadomość, że był to już ostatni pokaz tego spektaklu w ogóle. W tym kontekście spokojne, niespieszne wyjście Wima Opbroucka ściskało jeszcze bardziej już i tak trzymane w mocnych okowach serce.

En avant, marche po francusku oznacza „naprzód, marsz”. „Dokąd?” pytają organizatorzy Dialogu. Platel mówi wprost – w ciszę, w ciemność, w śmierć. Czy jest jednak jakaś nadzieja? Myślę, że daje ją nam tu Pirandello:

„Gdyby śmierć była jednym tych dziwnych i wstrętnych owadów, które naraz ktoś nagle dostrzega. Idzie pan ulicą, nagle zatrzymuje pana jakiś przechodzień i dwoma wyciągniętymi palcami chwyta ją i rzuca precz. Byłoby wspaniale. Ale śmierć nie jest niestety jednym z tych wstrętnych owadów. Śmierć musnęła mnie, włożyła mi w usta kwiat i powiedziała, że wróci do mnie za 8 miesięcy. Pan rozumie, że przez ten czas nie mogę siedzieć i czekać spokojnie!”

Wydaje się, że powinnością artysty jest robienie teatru – sztuki, która pozwoli nam zaakceptować własne odejście i oswoi lęk przed śmiercią. W tej sztuce Platel osiągnął mistrzostwo.

O rzemiośle nie piszę – przedstawienie jest dziełem zespołu twórców wybitnych, na najwyższym światowym poziomie. Festiwal z różnych przyczyn rozpoczął się w tonacji minorowej – spektakl Platela to małe światełko w tunelu.  Światło to wprawdzie nie wydaje dźwięku, ale i tak koi lęk przed ciszą wieczności.