DOMAGALAsieITSELF – oficjalny blog Międzynarodowego Festiwalu Szkół Teatralnych. Część II.

"Terroryzm", reż.  Richard Sanitra, Słowacja

„Terroryzm”, reż. Richard Sanitra, Słowacja

Dyplomy w szkołach teatralnych mają przede wszystkim pokazać talent oraz dopiero co nabyte umiejętności absolwentów, dlatego najważniejsi są tu aktorzy i ich kreacje. Oczywiście, żaden z reżyserów nie zapomina o wartości artystycznej całości, schodzi ona jednak na plan dalszy. Ważne, by materiał literacki, koncepcja oraz wszystkie pomysły podporządkowane były odpowiedniej prezentacji aktorów, dla których często role dyplomowe stają się trampoliną do zawodowego teatru. W ostatnich latach obserwujemy dwa podstawowe rodzaje dyplomów: „spektakle roli” (te, w których się udaje) oraz „spektakle obecności” (te, w których się jest). Nie wartościuję ich, lecz po prostu stwierdzam fakty. Do pierwszej kategorii należy konkursowy słowacki „Terroryzm”, do drugiej – pokazywana poza konkursem „Miłość” z wrocławskiej PWST.

„TERRORYZM”, reż. Richard Sanitra, SŁOWACJA

„Spektakle roli” to często adaptacje znanej i świetnej literatury, nierzadko klasyki, w których młodzi aktorzy zmuszeni są grać postaci niekoniecznie korespondujące z ich wiekiem, statusem rodzinnym czy życiowymi doświadczeniami, wynikającymi z logicznego, naturalnego podejścia do obsady. Na przykład dwudziestoczterolatka gra babcię bohaterki, zaś jej kolega wciela się w dwunastoletniego syna swojej młodszej koleżanki. W tym znaczeniu młodzi aktorzy „udają” kogoś, kim nie są. Młody aktor musi zatem w takim przypadku za pomocą dostępnych mu środków – zarówno czysto aktorskich (ruch, głos, mimika), jak i poza aktorskich (makijaż, kostium) – stworzyć wiarygodną kreację postaci. Postaci, z których każda pracuje na końcowy efekt – pełnowartościową teatralną adaptację danego tekstu literackiego. Osobowość aktora jest tutaj ukryta, trzeba ją sobie niejako wyłuskać z roli.

Takim właśnie spektaklem było pierwsze konkursowe przedstawienie –„Terroryzm” w reż. Richarda Sanitra, oparte na znakomitej sztuce braci Presniakow, zrealizowane w Akademii Sztuk, w Bańskiej Bystrzycy. Sztuki braci Presniakowów zasadniczo mają podobny schemat. Kilka pozornie niezwiązanych ze sobą scen w toku dramatu zaczyna się ze sobą łączyć, niczym kawałki rozbitego lustra, żeby w finale przeistoczyć się w – popękany wprawdzie, ale prawdziwy, bezwzględny i brutalny – obraz nas samych i naszej rzeczywistości. Gra aktorska jest tu zatem modelowym nizaniem koralików na nitkę. Jedno spojrzenie czy drobny gest pracują na scenę, która nastąpi za kilkanaście minut. Stąd potrzebna niesłychana uważność i precyzja. Muszę przyznać, że słowaccy aktorzy dobrze wywiązali się ze swoich zadań. Tym bardziej, że w pewnym momencie zawiodła technika, co w ogóle nie wytrąciło ich z równowagi, a samego spektaklu – z rytmu. Zachwyciła mnie scenografia, która była też kluczem do interpretacji przedstawienia: trzy wielkie, szkolne tablice, w każdej scenie dzięki aktorom zapełniały się kredowymi rysunkami scenografii i rekwizytów. Żeby wyłączyć na przykład taki dzwoniący kredowy telefon wystarczył jeden ruch ręką. Malowane kredą były gołębie na podłodze, czy też pasy bezpieczeństwa na ubraniach w samolocie. Patrzyłem z podziwem, jak bystrzycki zespół bawił się w swoich rolach scenografią i stworzoną przez nią konwencją, dodając dramatycznym i ponurym treściom sztuki Presniakowów lekkości i ironii. Pomysł miał też drugie dno: wszak my, widzowie, siedzieliśmy przed tablicami, niczym uczniowie w szkole. Miejmy nadzieję, że lekcja, którą otrzymaliśmy dzięki braciom Presniakowym oraz słowackim artystom zostanie przez nas dobrze odrobiona. Moment, kiedy z przyczyn technicznych zabrakło na chwilę napisów, pokazał też, jak dobrze przygotowani do zawodu są młodzi słowaccy aktorzy. Gdy zabrakło języka jako narzędzia komunikacji okazało się, że i tak wszystko jest zrozumiałe, trzeba się było tylko wsłuchać w ton głosu, jego natężenie, kadencję, intonację, zwrócić uwagę na gest, ruch, spojrzenia. Wtedy na chwilę pojawił się na scenie – zazwyczaj niewidzialny gołym okiem – właściwy teatr. Pewnie można by tutaj kilka rzeczy zrobić lepiej, ale dla młodych Słowaków był to naprawdę udany początek festiwalu.

 „MIŁOŚĆ”, reż. Cezary Iber, PWST Wrocław

Drugim rodzajem przedstawień dyplomowych są te, w których nad formą spektaklu przeważa dążenie do autentyczności. W „spektaklach obecności” materiał literacki i koncepcja są dostosowane do warunków scenicznych oraz możliwości adeptów szkoły teatralnej. Młodzi aktorzy zatem nie tyle grają, ile wcielają się w swoje postaci, choć to przecież iluzja, bo wciąż jesteśmy w teatrze. Tu – przynajmniej formalnie – nikt nikogo nie udaje i ma to swoje konsekwencje. W „spektaklu roli” celem studentów jest stworzenie samodzielnej aktorskiej kreacji, podrzędnej jednak wobec spektaklu, wobec zespołu, wobec całości. W „spektaklu obecności” inaczej – stworzenie roli „nieudawanej”, niejako bazującej jawnie na prywatnej osobowości aktora, może, choć nie musi, skutkować rolą daleko wykraczającą poza zespół, spektakl czy koncepcję reżysera.

Tak się właśnie stało w pokazywanym poza konkursem przedstawieniu „Miłość” w reż. Cezarego Ibera na podstawie własnej sztuki, zrealizowanego ze studentami IV roku Wydziału Aktorskiego wrocławskiej PWST. Tekst Ibera w swojej strukturze jest bardzo podobny do sztuki Presniakowów. Stanowi go fabularna mozaika, którą widz musi sobie sam powoli poskładać. Co ciekawe, we wrocławskim spektaklu również pisze się kredą po ścianie. Odmiennie wygląda tylko „nauczycielska strategia”: tutaj sto razy, jakby za karę, ktoś musiał napisać zdanie: „I tak zdechniesz w samotności”. Bo tematem spektaklu jest kryzys naszych codziennych relacji. Bohaterowie nie wiedzą już, czym jest, jak się objawia i jak powinna wyglądać prawdziwa miłość. Z tego spektaklu – poza klimatem tworzonym przez muzykę Macieja Zakrzewskiego i Krzysztofa Rau oraz „refreniczną” choreografię Cezarego Ibera – zapamiętam przede wszystkim wspaniałe aktorki. Tworzą one postaci, które wprost rozsadzają teatralną przestrzeń. Radzę zapamiętać te nazwiska: Malwina Brych, Katarzyna Janiszewska, Magdalena Lamża, Aleksandra Pałka. Trudno zapomnieć o ich odwadze, bezkompromisowości i scenicznej bezczelności. Za serce chwytały też prawda wyrazu, umiejętność podzielenia się z nami intymnością czy wreszcie uważna wrażliwość na wszelkie słabości postaci i konsekwentne, udane próby ich obrony. Tak trzymać, dziewczyny! Będę Was „śledził”! Z postaci męskich ujął mnie uroczy Alfons Igora Kowalunasa. Nie wiem, czy więcej w nim Eryka Lubosa czy Mariusza Bonaszewskiego. Jedno jest pewne: Wrocław w tym roku wart jest mszy!