Miło mi powitać Państwa na moim blogu, gdzie od dziś do 7 lipca będę dzielił się z Państwem wrażeniami z 9 Międzynarodowego Festiwalu Szkół Teatralnych „iTSelF” w Warszawie, który wczoraj został oficjalnie otwarty przez rektora Akademii Teatralnej, Wojciecha Malajkata oraz Dyrektora Artystycznego festiwalu, Waldemara Raźniaka. W programie festiwalu, w nurcie konkursowym oraz nurcie – nazwijmy go – „offowym”, będzie można zobaczyć 30 spektakli z całego świata. Przedstawienia konkursowe przyjechały m.in. z USA, Iranu, Peru, Belgii, Holandii oraz Słowacji. Polskę reprezentują Akademia Teatralna w Warszawie ze spektaklem „Pelikan. Zabawa z ogniem” na podstawie dwóch sztuk Strindberga, w reż. Jana Englerta oraz krakowska PWST z przedstawieniem „Do dna” w reż. Ewy Kaim. W nurcie off, oprócz różnorodnych propozycji warszawskiej AT, na wspomnienie zasługują spektakle dyplomowe pozostałych polskich szkół teatralnych oraz przedstawienie słynnej nowojorskiej Lee Strasberg Actors Studio „Oszaleć z miłości” na podstawie sztuki Sama Sheparda.
„WITZELSUCHT”, reż. Liwia Bargieł, AT Warszawa
Na wczorajszą inaugurację Festiwalu piątka studentów AT, Patrycja Grzywińska, Sonia Mietielica, Vova Makovskyi, Błażej Stencel oraz Piotr Janusz pokazali projekt Witzelsucht, w reż Liwii Bargieł. Spektakl powstał w ramach szkolnego „Projektu Zero”, będącego przedsięwzięciem Wydziału Aktorskiego, aktywizującym i wspierającym samodzielną studencką działalność naukowo-artystyczną. Na stronie projektu czytamy, że tytułowe „Witzelsucht, (z niem. wesołkowatość) to określenie na wesołość i ożywienie, charakterystyczne dla osób z zaburzeniami podstawy płata czołowego. Jest jedną z wielu przypadłości, które zmieniają umysł człowieka, wpływając tym samym na jego osobowość, a co za tym idzie również na jego istotę”. Trudno o lepszy, bardziej ironiczny i zdystansowany komentarz do uprawiania sztuki aktorskiej, czy też sztuki w ogóle. Każdy, kto poświęca się sztuce teatralnej, nie raz zadaje sobie pytanie, co go właściwie do tego skłoniło. Trop, sugerujący nam, że to pewnego rodzaju zaburzenie, jest najprostszym wytłumaczeniem naszych skomplikowanych życiowych wyborów, zwłaszcza w czasach, gdy określanie się mianem artysty wywołuje pobłażliwe spojrzenia i głupkowate uśmiechy ze strony otoczenia.
Wydaje się, że wedle młodych artystów uprawianie sztuki to właśnie taka „witzelsucht”. Czy to zaburzenie, czy stan ducha czy po prostu prowokacja artystyczna – nie wiem. Ale przecież miłość też niektórzy nazywają chorobą, po to, żeby następnego dnia zakochać się w kimś na zabój. Spektakl z pogranicza teatru tańca wyróżniał się energią, znakomitym przygotowaniem fizycznym młodych aktorów oraz – zabrzmi to górnolotnie – pasją, która błyszczała w ich niemych (w spektaklu słowo jest praktycznie nieobecne) oczach. Za to właśnie uwielbiam przedstawienia młodych aktorów: za to, że im się chce, że w każdej minucie zawstydzają mnie, widza, któremu w życiu coraz częściej się już nie chce. Ich spektakl był zastrzykiem energii na cały festiwal oraz prologiem, w którym można było – jak w kalejdoskopie – zobaczyć pełen wachlarz dobrodziejstw, płynących z młodego teatru. O błędach będzie w tym tygodniu mniej. Nie należy psuć studentom ich pięknego święta wypominaniem niedociągnięć i czepianiem się. Gdy już pójdą pracować do teatrów, znajdzie się na to i czas, i miejsce.