KOBIETA Z ZAPAŁKAMI „Boję się śmierci” powiedział Czerwony Kapturek, kiedy spotkał Wilka.
CUKROWY CHŁOPIEC Od dawna nie słucham już twoich opowieści. A ponieważ ich nie słucham, nie robią na mnie wrażenia.
KOBIETA Z ZAPAŁKAMI „A gdybym to ja był śmiercią? – zapytał Wilk – Mnie też byś się bała?”
Gdy pewnej styczniowej środy znalazłem się w Teatrze Lalki i Aktora w Opolu na przedstawieniu Agaty Dudy-Gracz „Śmierć przyjeżdża w środę”, pomyślałem, że trafiłem na drugą część jej „Kumernisu” z Gdyni. Ten sam zapach kadzidła, rytualny ludowy śpiew, postaci chodzące po widowni i zaczepiające widzów, wreszcie ucharakteryzowana na czarno, wspaniała aktorka Renia Gosławska, tym razem dźwigająca na plecach wielkie czarne skrzydła. Nie trwało to jednak długo. Po chwili zostajemy uformowani w procesję pogrzebową i – towarzysząc ciałom dwóch martwych młodzieńców – opuszczamy Teatr Lalki i Aktora, kierując się ku Teatrowi im. J.Kochanowskiego, gdzie odbyć się ma właściwy spektakl. Zabieg ten zdaje się nam jasno komunikować: to będzie inny teatr. Chociaż aktorzy ci sami, historia ta sama, styl ten sam, ale teatr – inny. Następuje zmiana wymagająca wysiłku, przejścia, pokonania jakiejś drogi. Staje się też jasne, że powtórki z „Kumernisu” nie będzie. I choć reżyserka korzysta ze swojego ulubionego zestawu teatralnych chwytów i zabiegów, widz zostaje zabrany w zupełnie inną podróż.
Główną bohaterką opolskiego spektaklu jest Kobieta z Zapałkami – nieszczęśliwa, uwikłana w romans z żonatym mężczyzną bibliotekarka, która spędziła życie na czytaniu cudzych opowieści, a teraz sama zaczyna opowiadać historie, bo tylko w nich może wyrazić siebie. To dlatego spektakl w drugim teatrze, Teatrze im. J.Kochanowskiego, zaczyna się jej słowami: „Dajcie mi świat jeszcze raz”. Bohaterka musi tak powiedzieć, gdyż właśnie odprowadziliśmy w ostatnią drogę poprzednią opowieść… a może to było czyjeś życie? Wszak śmierć przyjeżdża w środę. Teraz – dzięki magii i rytuałowi teatru – to nieznane dotąd, milczące życie przeistoczy się w słowa i zostanie przywrócone światu w postaci scenicznej historii.
Spektakl ma charakter szkatułkowy: my, widzowie, podglądamy rozwój relacji Kobiety z Zapałkami z Cukrowym Chłopcem oraz „podsłuchujemy” opowiadane mu historie. Ich bohaterami są znane wszystkim postaci z bajek, obsadzone tu jednak w nowych rolach i „dorosłych” kontekstach: opresji, zdrady, samotności, strachu przed śmiercią, a także poszukiwania miłości lub boga. Cukrowy Chłopiec nie ma jednak ochoty słuchać, lecz uparcie domaga się… drzwi. Czy oznacza to, że pragnie znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji? A może raczej wejście – do jej świata, serca, albo do własnego życia, do siebie? Kobieta musi go w końcu zostawić, aby mógł – jak każdy z nas – samodzielnie znaleźć swoją drogę. Na końcu przecież i tak wychodzimy z życia własnymi „drzwiami”.
Wśród wielu historii, opowiedzianych przez Kobietę z Zapałkami, szczególnie przejmująca jest ta finałowa – o Śmierci. „Śmierć nie zawsze była śmiercią, kiedyś była młodą dziewczyną…” zaczyna się ta opowieść, sprawiając, że nagle to, co dotąd obce i budzące przerażenie, staje się ludzkie, bliskie, oswojone. Jeśli teatr sprawia, że potrafimy wspólnie zapłakać nad Śmiercią i jej losem, to zyskuje przez to choć na chwilę magiczną zdolność uśmierzania naszych lęków i bólu samotności.
Śledząc uważnie rozmowy między Kobietą z Zapałkami a jej ukochanym, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Agata Duda-Gracz zrobiła spektakl o sobie. Wszak ona, jako artystka teatru, kochająca teatr głęboko i szczerze, również opowiada historie swemu widzowi, który gdzieś tam ma żonę i dzieci, a mimo to ciągle do teatru wraca. Niewiele z tego rozumie, nawet nie do końca słucha jej reżyserskich wynurzeń, a jednak wciąż wraca, wciąż pragnie jakichś „drzwi”, chce znaleźć wyjście lub wejście, choć sam nie wie do czego i dlaczego. Czy śmierć i jej przejmujące losy pozwolą mu się w tym teatrze odnaleźć? O to już muszą Państwo zapytać się sami. Oczywiście postać Cukrowego Chłopca/widza to tylko umowny obraz, który powstał w głowie reżyserki/Kobiety z Zapałkami. Nie zmienia to jednak faktu, że tak dwuznaczna konstrukcja głównego wątku daje solidne podstawy do spojrzenia na przedstawienie Dudy-Gracz jako na spektakl autobiograficzny. Jeśli tak, to trzeba przyznać, że reżyserce udała się rzadka sztuka – stworzyć uczciwy, intymny i głęboki teatr, nie popadając przy tym w ekshibicjonizm z jednej strony, a w pretensjonalność z drugiej. Nie tylko zresztą stworzyć, ale zaprosić do niego widza i zmusić go do szczerej uczciwej rozmowy o sprawach ostatecznych.
Pod względem teatralnym nie jest to już tak perfekcyjnie zrobiony spektakl jak „Kumernis”. Zbyt statyczna i przegadana wydaje się scena urodzin Pająka. W ogóle początek spektaklu jest trochę chaotyczny i rozedrgany. Musi on być poprowadzony z żelazną konsekwencją i precyzją, gdyż widz po procesji jest mało skupiony i lekko „rozdygotany”. Za twarz tak naprawdę łapie go dopiero scena z Małą Syrenką. Później jest już tylko lepiej. Aktorzy grają swoje postaci wyśmienicie, choć trzeba wyróżnić tu przede wszystkim znakomitą Grażynę Misiorowską (Kobieta z Zapałkami), wspomnianą już Renię Gosławską (Śmierć) oraz Ewę Wyszomirską (Czerwony Kapturek). Napięte ciało, milczenie, beznamiętny, zrezygnowany głos, kilka gestów Misiorowskiej z papierosem przekształcają ciekawy, wielopoziomowy spektakl w przejmujące studium samotności i lęku przed śmiercią. Wokaliza Śmierci na melodię „Ne me quitte pas” Jacquesa Brela rozmiękczyłaby kamień, natomiast bezkompromisowość, brutalna szczerość i odwaga Kapturka na szpitalnym łóżku niejednemu choremu przywróciłaby godność, jeśli nie wiarę w życie. Trzeba też docenić niebieską scenografię i kostiumy Dudy-Gracz oraz dopełniające tę bardzo plastyczną przestrzeń spektaklu światło Katarzyny Łuszczyk.
„Kumernis” dotknął mnie do żywego, „Śmierć…” nie do końca. Paradoksalnie jednak, gdybym miał dokonać wyboru – wybrałbym „Śmierć…”. Mimo że ułomna i mniej spektakularna, wydaje mi się głębsza i uczciwsza. Może to zasługa Agaty Dudy-Gracz, która mimo wątpliwości postanowiła się przed nami, widzami, otworzyć i powiedzieć nam, że – choć odniosła sukces jako artystka – jako człowiek wciąż jest samotna, pełna lęku i wątpliwości, jak zresztą każdy z nas? Ten spektakl upewnił mnie, że jej wierzę. W końcu „od dawna słucham jej opowieści, a ponieważ ich słucham, robią na mnie wrażenie”.