PLASTIKOWY POJEMNIK NA TEATR
Bohaterką, która ukradła wczorajszą galę otwarcia Boskiej Komedii w Teatrze Słowackiego stała się Mariah Carey. Nie osobiście rzecz jasna, ale artystycznie. Jej świąteczny hit „All I want for Christmas is You” zawojował widownię tuż po trzecim dzwonku. Przyznaję, że przez chwilę pomyślałem nawet, że to Grzegorz Wiśniewski rozpoczyna w ten sposób swoje premierowe „Plastiki”. W końcu, biorąc pod uwagę liczne operacje plastyczne amerykańskiej wokalistki, byłoby to w pełni uzasadnione. Okazało się jednak, że świąteczny blockbuster jest tylko wprowadzeniem do oficjalnej części otwarcia festiwalu. Jak zwykle przemawiali dyrektorzy Teatru/Festiwalu, pani minister oraz wiceprezydent Krakowa. Najbardziej sugestywny przekaz stanowiła jednak muzyczna pointa otwarcia: „all I want for Christmas is You”, drogi widzu.
Na podwójne otwarcie nowej dyrekcji/Festiwalu otrzymaliśmy spektakl Grzegorza Wiśniewskiego „Plastiki” według sztuki Mariusa von Mayenburga. Oto zamożne, mieszczańskie małżeństwo zatrudnia służącą/gosposię do prowadzenia domu. Fabuła ta – zwłaszcza w szacownych murach Teatru Słowackiego – przywodzi na myśl inne słynne dzieło, sławiące przymioty mieszczaństwa – „Moralność pani Dulskiej”. Po kilkudziesięciu minutach spektaklu okazało się jednak, że postać gosposi wyswobodziła się ze wszelkich podobieństw do swej ubożuchnej krewnej Hanki, stając się kimś w rodzaju Iwony z dramatu Gombrowicza – osobą rozsadzającą porządek świata, w który wnika. Jako, że byliśmy w tym właśnie teatrze na początku nowej dyrekcji – wymowa „Plastików” zabrzmiała bardzo optymistycznie.
W sztuce Mayenburga pojawia się też inna dwuznaczna postać: to artysta/szarlatan/hochsztapler (niepotrzebne skreślić) o budzącym liczne skojarzenia u polskiego widza nazwisku Haulupa. Wiśniewski prowadzi swoją narrację w ten sposób, że do końca nie wiadomo, czy spektakl, który oglądamy, to obiektywna opowieść o bohaterach czy zapis kolejnego wizualnego performance’u Haulupy. On sam w finale, zapowiada, że gdy jego, postaci scenicznych oraz widzów, już nie będzie – przyjdą aktorzy i zagrają nasze role. Może więc szaleństwo teatru polega na tym, że wszyscy jesteśmy częścią przepowiedni i jednocześnie jej makabrycznym spełnieniem?
Sztuka Haulupy, jego muza/służąca oraz jakość jego performance’ów, które z pomocą świetnej scenografii Mirka Kaczmarka wykreował na scenie Wiśniewski, ukazują nam się niejako w krzywym zwierciadle. Reżyser, jako twórca sztuki, może sobie na taki autoironiczny gest pozwolić, to buduje kolejne piętro interpretacji jego spektaklu. Nowej dyrekcji pozostaje jednak życzyć, żeby w swojej krucjacie przeciwko struchlałej strukturze mieszczańskiego teatru, nie stała się przypadkiem ilustracją stylu rozszalałego Haulupy.
Nie wszystko w tym spektaklu mi się podobało, aczkolwiek nie czas ratować róże, gdy płoną lasy. Najważniejsze, że przez godzinę czterdzieści zapomniałem o wszystkim: o Mariah Carey, o świętach, zapomniałem, że jestem w TYM teatrze, że są tam TE lustra, TE loże, TEN sufit i TA kurtyna. Zapomniałem – i dobrze. Teatr to przecież żywa sztuka, a nie legenda!
BOSKA KOMEDIA. POWRÓT KRÓLA.
Ubiegłoroczny laureat konkursu Inferno Michał Borczuch („Apokalipsa”) prezentuje w tegorocznej edycji dwa swoje spektakle: „Wszystko o mojej matce” w konkursie głównym oraz „Dramaty księżniczek”, zrealizowane w słoweńskim The Mladinsko Theatre, a pokazywane na Boskiej w ramach sekcji „Polskie wątki za granicą”. Na pokaz tego drugiego przedstawienia zapraszamy już dziś o 17:00, w Teatrze Ludowym. Zanim to jednak nastąpi, postanowiłem zapytać reżysera o jego wrażenia po ubiegłorocznym sukcesie:
DsBK: Czym była dla pana wygrana „Apokalipsy” w Konkursie Głównym zeszłorocznej Boskiej Komedii i czy coś zmieniła w pana artystycznym życiu?
Michał Borczuch: Z wygraną związane były duże emocje. Nie było mnie akurat w Krakowie, byłem za granicą, więc informacje o nagrodach dla „Apokalipsy” spływały do mnie na bieżąco od moich aktorów. W jakimś sensie przyjemnie było obserwować to, co się dzieje z dystansu, z odległej perspektywy. Oczywiście, taka nagroda zawsze jest wyróżnieniem, choć dla nas była przede wszystkim potwierdzeniem, że spektakl jest ważny i komunikatywny.
DsBK: Czy myśli pan, że ta wygrana zmieniła sam spektakl – aktorzy nagle zaczęli grać inaczej, pojawiła się jakaś nowa energia, a może wyłoniły się jakieś nowe sensy czy horyzonty?
Michał Borczuch: Po Boskiej dostaliśmy kilka zaproszeń na festiwale zagraniczne. Byliśmy w Bazylei i Rio de Janeiro. Spektakl żyje więc w przestrzeni dużo szerszej. Zauważyliśmy na przykład, że pogrążeni w kryzysie Brazylijczycy odebrali go goręcej niż Szwajcarzy. Ci ostatni zaś bardziej intelektualnie. Wszystkie te „przygody” spektaklu dają nową energię aktorom, którzy, widząc, że temat spektaklu jest wciąż aktualny, żywy, ciągle mają potrzebę konfrontacji spektaklu z nowymi odbiorcami.
DsBK: Mając na uwadze, że prezentuje pan na Boskiej dwa swoje spektakle, chciałbym zapytać, czy wystarczy panu czasu, żeby coś obejrzeć? Czy są w programie festiwalu jakieś spektakle, na które szczególnie pan czeka?
Michał Borczuch: Chciałbym zobaczyć spektakle Karasińskiej, Smolar, Szpecht oraz Kalwat. Fajnie by też było poszwendać się z nimi po festiwalu oraz poza nim, po Krakowie – choć pewnie będzie to trudne.
DsBK: Dziękuję za rozmowę i życzę jak najwięcej festiwalowych wrażeń.
Michał Borczuch: Dziękuję bardzo!