"Wojna i pokój" Libera – Polaków marzenia o Austerlitz

„Wojna i pokój” w Powszechnym zaczęła się od zachwytu. Na scenie zobaczyłem bale sprasowanej słomy – element inteligentnej i niezwykle przemyślanej scenografii Mirka Kaczmarka – i pomyślałem: cóż za finezja! Oświetlić „Wojnę i pokój” żniwami Lewina z „Anny Kareniny”, zderzyć sielankę Lewinowskiej Rosji z zepsuciem i pustką moskiewskiej elity – pomysł znakomity. Dalej też nie było najgorzej. Demitologizacja tołstojowskiej Rosji, przypomnienie, że bohaterowie powieści to ludzie z krwi i kości pozytywnie mnie zaskoczyło. Pięknie wypełniała swoje zdania w tym temacie m.in. Joanna Drozda (Natasza) i Jacek Beler (Dołochow). Uwspółcześnienie fabuły i jawne odniesienia spektaklu do sytuacji na wschodniej Ukrainie też zapowiadały się interesująco. Niestety, pomysłów starczyło tylko na pierwszą część przedstawienia, a klęska miała prozaiczną przyczynę – twórcy nie mieli w tej sprawie absolutnie nic do powiedzenia. Nic ponad powtarzane jak mantra w polskich mediach antyrosyjskie stereotypy.

Przedstawienie Libera jest obliczone na szybki efekt. Reżyser, skądinąd bardzo sprawny, nie jest zainteresowany teatrem, tylko – „wielką sprawą”. „Sprawą” tą jest w tym przypadku sytuacja polityczna na Ukrainie. Liber tak bardzo chciał stanąć po słusznej stronie, że wyreżyserował swoje przedstawienie niechlujnie. Czepiam się, wiem. W końcu nie czas ratować róże, gdy płoną lasy. Przykład? W pierwszej scenie co parę minut pojawiają się stopklatki. Mają one dać szansę widzom na dokładne przyjrzenie się postaciom. Pokazać je takimi jakimi są naprawdę. Stopklatki trwają jednak tylko dwie sekundy, więc widz nie ma czasu, żeby cokolwiek zauważyć, a co dopiero przeżyć. A wystarczyło je przedłużyć do ośmiu, dziesięciu sekund i pojawiłaby się magia.

„Wielka sprawa” przesłoniła też reżyserowi kontrolę nad aktorami. Większość znalazła sposób na swoje postaci, obroniła je, byli jednak tacy, którzy sobie nie poradzili. Zadziwiająco bezradnie prezentowali się: Andrzej Bołkoński (Dobromir Dymecki) oraz krzyczący przez cały spektakl Mikołaj Rostow (Michał Napiątek). No cóż, trudno. Reżyser myślał widać wtedy, jak dokopać Tołstojowi, a za jego pośrednictwem – samemu Władimirowi Władimirowiczowi.

Diagnoza Libera i Sztarbowskiego na temat Rosji jest „porażająca” i da się zamknąć w trzech zdaniach:
1. Rosja i Rosjanie była, jest i będzie zła.
2. Miłośnicy rosyjskiej literatury powinni się głęboko zastanowić nad wychwalaniem jej walorów i zachwytami, gdyż jej bohaterami są Rosjanie, a oni – jak wiadomo – byli, są i będą źli.
3. W związku z tym, że Rosjanie byli, są i będą źli – skończą marnie, śpiewając „Pust wsiegda budiet sołnce”.
Tu zresztą kryje się główna przyczyna porażki twórców spektaklu. Polski widz wychodzi z teatru i myśli: „Ruscy źli, zepsuci, niebezpieczni i źle skończą. W porządku. Ale co mnie to, do cholery, obchodzi? Ja to wiem i bez dziesiątek tysięcy złotych zmarnowanych publicznych pieniędzy oraz zmarnowanego wieczoru.

Po przegranej bitwie z Tołstojem dramaturg (dla mnie postać- kuriozum w ostatnich latach w polskim teatrze – jakoś Jarocki, Swinarski, Hubner czy Grzegorzewski umieli sobie robić adaptacje sami, dziś żadna „gwiazda” polskiej reżyserii nie umie sama sklecić dwóch zdań) był tak zły, że postanowił napisać swoje arcydzieło. II część to bezsprzecznie arcydzieło! Arcydzieło grafomaństwa. Wstyd mi było patrzeć, jak wielki aktor, pan Mariusz Benoit musi wygłaszać do widowni te farmazony. Panie Mariuszu! Przepraszam Pana w imieniu widowni. To nasza wina. Nie powinno nas być na drugiej części.

Jak upadać to chociaż pięknie. Piękna była scenografia. Pięknie grała większość aktorów. Pojedyncze sceny były piękne. Jeśli jednak nie ma się w teatrze nic ciekawego do powiedzenia, samo piękno nie wystarczy. Twórcom życzę następnym razem więcej teatru, mniej ideologii. Więcej literatury, nawet rosyjskiej, mniej własnej. Może wtedy uda się powtórzyć sukces Napoleona pod Austerlitz i wygrać z Rosjanami.

„WOJNA I POKÓJ” (fantazja na temat powieści Lwa Tołstoja), Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie; reż. Marcin Liber, scen. Mirek Kaczmarek, muz. Krzysztof Kaliski, Filip Kaniecki, dramamaturgia Paweł Sztarbowski; premiera: 13 grudnia 2014

Kategorie:  | Tagi: |

1 Komentarz

  1. Jakże zgrabnie ujęta recenzja. Myślę, że trzeba walczyć ze stereotypami i takimż postrzeganiem świata. Nie można oceniać całego narodu tylko i jedynie w negatywnym świetle. Może i przyjęłabym takie współczesne ujęcie tematu i Tołstoja, gdyby po zapadnięciu kurtyny wyszedł do publiczności sam reżyser i wygłosił taką deklarację: „To jest moja Wojna i Pokój, tak to widzę jako typowy Polak. Złodziej, pijak, malkontent i pesymista, z wyznania niepraktykujący katolik”. Wtedy zupełnie szczerze zrozumiałabym i przyjęła tak stereotypowe postrzeganie Rosji i Rosjan. Pamiłuj Gaspadin! AMEN! 🙂