Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy,
Starość u kresu dnia niech płonie, krwawi;
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy.
Mędrcy, choć wiedzą, że ciemność w nich wkroczy –
Bo nie rozszczepią słowami błyskawic –
Nie wchodzą cicho do tej dobrej nocy.
Cnotliwi, płacząc kiedy ich otoczy
Wspomnienie czynów w kruchym wieńcu sławy,
Niech się buntują, gdy światło się mroczy.
Szaleni słońce chwytający w locie,
Wasz śpiew radosny był mu trenem łzawym;
Nie wchodźcie cicho do tej dobrej nocy.
Posępnym, którym śmierć oślepia oczy,
Niech wzrok się w blasku jak meteor pławi;
Niech się buntują, gdy światło się mroczy.
Błogosławieństwem i klątwą niech broczy
Łza twoja, ojcze w niebie niełaskawym.
Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy.
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy.
(wiersz Dylana Thomasa w przekładzie Stanisława Barańczaka)
Wiersz Dylana Thomasa pobrzmiewa w „Interstellar” Nolana jak refren i z niego wynika też głęboki sens filmu. A sens ten zawiera się w słowach buntuj się buntuj, gdy światło się mroczy. W warstwie fabularnej filmu ludzkość, stojąca na krawędzi zagłady, w sposób naukowy próbuje zrealizować dylanowski refren, wysyłając misję, by znaleźć nowy świat i ocalić własny gatunek. Ten wątek – poparty zawiłą wiedzą naukową z dziedziny fizyki, chemii i biologii – w sposób pełny i przekonujący realizuje konwencję filmu science fiction. Gdyby Christopher Nolan poprzestał tylko na tym, otrzymalibyśmy kolejny hollywoodzki gniot. Tak się jednak nie stało. „Interstellar” to film głęboki, madry i zachwycający. A wszystko to za sprawą drugiej, metafizycznej warstwy filmu.
Dylanowskie zawołanie jest punktem wyjścia i tej koncepcji. Już sam początek filmu w sensie formalnym niejako ją wprowadza. Film rozpoczyna się od snu głównego bohatera, Coopera. Sen pilota o pełnym niebezpieczeństw, niepewnym lądowaniu na Ziemi. Nie wiadomo czy jest on pokłosiem nieudanej wyprawy czy przeczuciem przyszłości. Wchodzimy tym samym w sferę ludzkiej nieświadomości, ludzkich snów, lęków i obsesji. Poczucie balansowania na granicy nieświadomości będzie stanowić podstawę tej metafizycznej, podskórnej akcji filmu i już do końca nas nie opuści. Realistyczny klucz, właściwy w przypadku wątku naukowego, tu nie na wiele się zdaje. Kluczem właściwym stają się uczucia, a tematem głównym tego filmu jest śmierć człowieka – w jej wszystkich aspektach. Nawet powracający w filmie jak refren wiersz Dylana „Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy” powstał w czasie, gdy poecie umierał ojciec. I można oczywiście „czytać” film Nolana jako „jeszcze jedną hollywoodzką historię”, opowiedzianą z właściwym temu reżyserowi kunsztem, pełną postmodernistycznych „smaczków” i tak dalej, ale można też przeżyć „Interstellar”, poddając się emocjom oraz magii i sile obrazu.
Oto Cooper z dzieciakami rusza drogą wśród pól kukurydzy, jedynej rośliny-żywicielki na powoli umierającej Ziemi. W trakcie jazdy widzą nagle indyjskiego wojskowego drona, który zapędził się aż na amerykańskie prowincjonalne bezdroża i lata chaotycznie bez celu. Cooper postanawia go złapać – baterie drona przydadzą mu się na farmie. Skręca nagle w kukurydzę i rozpoczyna szaleńczy pościg. To – przefiltrowane przez Wellsa – lustrzane odbicie słynnej sceny z filmu Hitchcocka „Północ, północny zachód” – zgoda. Ale czy to ważne, skoro Nolan dodaje tu genialną, rytmizowaną organową muzykę Hansa Zimmera i jeśli tylko – wyłączając postmodernistyczny krytycyzm i cały racjonalizm – wsłuchamy się w nią, damy się ponieść pięknu ogromnego pola kukurydzy, wśród zieloności którego – na przekór ogromnym kolbom – nurza się samochód bohatera, zrozumiemy, a raczej poczujemy, że dla bohatera – człowieka – nie ma rzeczy niemożliwych, że człowiek wbrew naturze, żeby przetrwać, zdolny jest do wszystkiego. Wszystkiego dobrego. Złego również – co wkrótce zobaczymy na ekranie…
Jeśli pójdziemy dalej tym tropem i użyjemy serca, odkładając na bok główny wątek science fiction, poczujemy, że w scenie pożegnania Cooper naprawdę odchodzi. W języku polskim słowo to jest też synonimem umierania. Pięknie i przejmująco wygląda moment, w którym nasz bohater, próbując pożegnać się ze swoją córką Murph, trzyma ją w swoich objęciach i błaga, żeby zrozumiała, że musi odejść. Dziewczynka czując, że już nigdy się nie zobaczą, desperacko i histerycznie oponuje, wyraża swoją niezgodę. Powodowana głęboką miłością do ojca realizuje sens zawarty w apelu Thomasa Dylana Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy. Nie wie, że dysponuje bronią o wiele skuteczniejszą od zestawu min, płaczu i gestów niezgody. Tą bronią jest właśnie miłość. Odkryje to dopiero w finale filmu, gdy w pewien szczególny sposób zobaczy się z ojcem znowu. Nie da się zapomnieć zapłakanej twarzy Matthew McConaughey, opuszczającego farmę i pogoni małej Murph za samochodem ojca. Wspaniała muzyka Zimmera w zderzeniu z pięknym, surowym obrazem znowu przynosi głębokie wzruszenie. Bo miłość według Nolana to jedyne uczucie zdolne pokonać śmierć. Te dwie godziny czterdzieści minut to jedna z najpiękniejszych apoteoz miłości, jakie widziałem. Mnie przekonała. We wzruszeniu, które na mnie spłynęło, zobaczyłem wszystkie swoje pożegnania…
Gdy Cooper z załogą leci w kosmos, wątek metafizyczny przenosi się na granicę między kosmosem a naszym światem. A głębiej – na granicę między życiem a śmiercią, bo granica światów w planie zewnętrznym jest dla człowieka granicą galaktyk, a w planie wewnętrznym – granicą jego samego, bo każdy jest przecież światem samym w sobie. Dwuznacznie w tym kontekście brzmi tytuł „Interstellar” (po angielsku „międzygwiezdny”). Odtąd do głosu zaczyna dochodzić intuicja. Pielęgnuje się uczucia, wspomnienia. Zostają nagrania, przedmioty, miejsca. Widzimy duchy, słyszymy głosy. W epilogu – zdawałoby się początkowo zupełnie niepotrzebnym – do umierającej, starej Murph przychodzi ojciec. Znowu rozwiązanie jest poruszające, gdy nie myślimy o nim realistycznie. Uznając, że Murph przekracza właśnie granicę między życiem a śmiercią, spróbujmy potraktować tę scenę jak jej spotkanie z ojcem po tamtej stronie. Przesłanie epilogu „”Interstellar”” brzmi być może trochę infantylnie i cukierkowo, aczkolwiek w filmie Nolana, z tyłu głowy cały czas dźwięczy refren Dylana Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy. Światło zamroczy się każdemu z nas, a wszystkie teorie na temat tego mroku to jedynie próby racjonalizacji takiej czy innej wiary. Nauka w tej materii nie wyjaśnia niczego. Być może jednak wiara – i idąca za nią nadzieja – są obok miłości świadectwem triumfu człowieka nad śmiercią i niedoskonałością własnej natury.
Nałożenie na siebie dwóch rzeczywistości: science-fiction i metafizyki – uzupełniających się nawzajem, misternie utkanych, mieniących się we wspólnym uścisku; wyjątkowa uroda kadrów, genialna muzyka Hansa Zimmera, a przede wszystkim emocjonalny ładunek tego filmu – są dla mnie dowodem, że mamy do czynienia z arcydziełem kina.
Z filmem Nolana związane jest pewne niebezpieczeństwo. To arcydzieło nie jest dla każdego. Jeśli widz nie spróbuje wyłączyć racjonalnego myślenia, nie podda się emocjom, zacznie grymasić albo po prostu jest nieskupiony – „”Interstellar”” stanie się dla niego pretensjonalny i kiczowaty. Zastrzegam, że to też nic złego i nie ma powodów do zmartwień. Jednych coś zachwyca, innych – nie. Emocje ma każdy, więc żadnej dyskryminacji tu nie ma. Mnie się udało zatopić w tym filmie. Wyszedłem z kina poruszony i przez całą drogę nie mogłem się uspokoić. Kiedy następnego dnia, słuchając muzyki Zimmera, popatrzyłem w górę, przypomniało mi się pytanie św. Pawła – Dlaczego stoicie na Ziemi i patrzycie się w niebo? Nolan odpowiada: jeśli nawet tam nic nie ma, pamiętaj – tu, na ziemi, masz miłość.
Ps. Wszystkich Państwa zapraszam do polubienia mojej strony na FB – https://www.facebook.com/domagalasiekultury
Dzięki temu będą mieli Państwo dogodny dostęp do nowości i zaproszeń, TD