Ta jedna łza – o “Jeanne du Barry” w reż. Maiwenn

zdj. materiały prasowe

„Jeanne du Barry” to nie żadne arcydzieło kinematografii, ale porządny, dobrze zrobiony film o miłości. Pominę tu główny miłosny wątek, powrót Johny’go Deppa do mainstreamu, czy feministyczny woal, w który mądrze – trzeba to przyznać – opakowała tę znaną przecież opowieść o słynnej metresie Ludwika XV, reżyserka i odtwórczyni tytułowej roli, Maiwenn. Skupię się zaś na roli najbliższego kamerdynera i powiernika króla, La Borde’a brawurowo i niezwykle pięknie zagranego przez francuskiego aktora Benjamina Lavernhe.

Są takie role, które mozolnie prowadzi się przez cały film, nie robiąc właściwie nic spektakularnego (nie znaczy to oczywiście ekranowej bezczynności), żeby na końcu taką milczącą narrację spuentować jedną sceną, jednym momentem, w którym bohater odsłania całe piękno czy też potworność granej przez siebie postaci. Przypomina to trochę arię Kalafa “Nessun dorma” z „Turandot”, o której Piotr Beczała mówił kiedyś, że jest trudna, gdyż najważniejsze jest w niej wysokie “C” w finale, przy trzecim powtórzeniu „vincero”. Wszyscy na to wysokie C czekają, jeśli więc śpiewak je wyciągnie, są zachwyty, jeśli nie, nie ma w ogóle o czym mówić, nie tylko aria jest bowiem położona, ale i cała partia Kalafa.
 
La Borde jest właśnie taką partią. Lavernhe gra całość niezwykle oszczędnie, właściwie bez emocji, głównie oczami, używając do tego czasem tylko kilku pozornie nieznaczących małych spojrzeń czy gestów. Zachwyca już w jednej z początkowych scen, gdy musi asystować lekarzowi, zwyczajowo poddającemu główną bohaterkę upokarzającej procedurze ginekologicznego badania pod kątem jej przydatności do bycia kochanką króla. La Borde wykonuje tu wprawdzie swoje obowiązki, ale widzimy, że asystowanie przy tej procedurze jest dla niego dużym dyskomfortem. Widzi to również Jeanne, rozpoczynając chwilę potem niemą i niewypowiedzianą do końca opowieści, edukację młodego człowieka, którego uczyć będzie otwartym sercem i wewnętrzną uczciwością. Lavernhe znakomicie portretuje to stopniowe otwieranie się La Borde’a na to, co między słowami oferuje mu Jeanne du Barry, polecam Waszej uwadze zwłaszcza scenę, w której kandydatka na królewską faworytę delikatnie przymusza wstydliwego i pokornego kamerdynera, żeby ten nazwał po imieniu rzeczy, zachodzące między kobietą i mężczyzną. Ich relacja musi się więc zacieśnić, prowadząc do finału, który jest popisem Laverhne, jego wysokim C.
 
Gdy Jeanne du Barry żegna się już z królem i opuszcza Wersal, następuje pożegnanie z La Bordem. Kamerdyner odprowadza faworytę do karety: patrzy jej głęboko w oczy, całując ją prawie że obojętnie i wtedy widzimy, jak nagle po policzku, tym lekko schowanym przed kamerą, spływa mu jedna jedyna łza (wysokie C), będąca nie tylko aktorskim diamentem, ale też puentą całej tej misternie budowanej od początku konstrukcji roli, wedle której, La Borde to po prostu młody mężczyzna, zakochujący się w kochance swego pana, głównie z tego powodu, że ona jedna dostrzegła w nim człowieka. Tą jedną łzą oddaje jej więc całą swoją miłość, przywiązanie i wdzięczność, swoje piękne człowieczeństwo, które następnie każe mu pójść do komnaty Ludwika i towarzyszyć mu do ostatnich chwil jego ciała na tym świecie. W ostatniej scenie widzimy go więc, jak opanowując łzy, siada u wezgłowia zmarłego Ludwika, mimo, że cały dwór dawno jest już w kościele, układając się w mozaikę ciał nowego układu sił, który właśnie konstytuuje się wokół następnego władcy, Ludwika XVI. La Borde to naprawdę wielka i piękna rola, warta bardziej niż wszystko inne w tym filmie, obejrzenia i przeżycia. Polecam!
 
Ps. Polski tytuł filmu “KOCHANICA KRÓLA, Jeanne du Barry”, świadczy moim zdaniem o całkowitym braku szacunku dla kobiet. Okazuje się bowiem, że nie wystarczy – jak w oryginale – samo imię i nazwisko bohaterki, trzeba jej dodać funkcję w opozycji do wysoko postawionego mężczyzny. W tym przypadku negatywne słowo “kochanica” deprecjonuje dodatkowo bohaterkę, umniejszając jej postaci. Czyli co, w 2023 roku, w Polsce nadal trzeba z kobiety zrobić “kochanicę króla”, żeby jej opowieść była atrakcyjna dla gawiedzi? Jak dla mnie mega słabe…
[addthis tool="addthis_inline_share_toolbox_x0fz"] Kategorie: , | |

Dyskusja i pisanie komentarzy zostały zakończone..