W ciemności – „Leonce i Lena” Büchnera w reż. Thoma Luza z Theatre Basel z Bazylei (Kontakt 2018)

zdj. materiały prasowe

„Właściwie pragnąłem powiadomić wielce szanowną publiczność, że nadeszły oto dwa głośne na świat cały automaty, i że ja sam jestem, być może, trzecim z nich i najosobliwszym, to znaczy, jeśli w ogóle wiem, kim jestem, co skądinąd nie powinno budzić zdziwienia, gdyż sam nie wiem, o czym gadam, a nawet nie wiem, co więcej, że tego nie wiem, tak, iż w gruncie rzeczy wielce jest prawdopodobne, że pozwalają mi tylko tak gadać w kółko, a właściwie gadają przeze mnie jeno walce i wydęte miechy, które wszystko to prawią. Tonem szeleszczącej maszynerii”

Valerio, Georg Büchner „Leonce i Lena”

Najważniejszą sceną Leonce i Leny Thoma Luza wydaje się ta, w której przemoczeni i zmarznięci na skutek trwającej na zewnątrz burzy bohaterowie Büchnera zjawiają się w przestrzeni spektaklu, wchodząc do niej przez okno. Naruszają w ten sposób mir świata, którego cechą dystynktywną wydaje się panująca w nim, wzięta wprost ze sztuki Büchnera, nuda. U Luza wyraża się ona poprzez opresyjny dla jego uczestników akt tworzenia czy też uprawiania muzyki, oparty na ciągłych, nieudanych próbach, wykonywanych w celu powołania na świat jakiegoś dzieła. W centrum owego porządku stoi Valerio, ubrany we frak mistrz ceremonii, może artysta, może alter ego reżysera. Sytuację utrudnia mu rozpołowiony na pół fortepian, którego części stoją od siebie na tyle daleko, że chcąc zagrać jakąś całość, trzeba biegać od jednej jego części do drugiej. Jedno jest pewne: są próby, są nerwy, jest niemoc, dzieła brak. Bohaterowie Büchnera wchodzą w ten świat ze swoją pieśnią, która swoją formą i treścią ten zastany, nudny świat artysty (reżysera?) narusza. Śpiewają, że szli na imprezę, a znaleźli się na pogrzebie. Czyj to pogrzeb? Okaże się w finale.

Cofnijmy się do początku spektaklu. Ledwie zasiadamy na widowni – przedstawienie się kończy. Kurtyna opada. Po chwili podnosi się i… rozpoczyna się nowy – może ten sam, może inny – spektakl. Ze sceny patrzy na nas Valerio. Będzie głównym, ale nie jedynym, bohaterem przedstawienia – drugim wydaje się sam teatr, którego ów mistrz/reżyser jest zarazem twórcą i bohaterem. Na scenę sztuki Büchnera wchodzą przez okno jej postaci, będące jednocześnie aktorami teatru maestra, pojawiają się tu, w teatrze z powodu strachu a może nudy – podobnie jak my, widzowie. Wszyscy – publiczność i postacie sceniczne – jesteśmy tu niejako w tej samej roli. W ten sposób, dzięki magii teatru, sami stajemy się  niepostrzeżenie bohaterami sztuki i teatru Luza. Odtąd aż do finału będziemy na różnych poziomach śledzić drogę, jaką przebywają indywidualizujące się na scenie i w nas postaci. Poprzez ten proces każdy z nas, widzów, dostanie szansę odkryć w sobie – podobnie jak Leonce i Lena – prawdziwą, pełną miłość do  świata i samego siebie, spełniając tym samym marzenie reżysera i dopełniając swój los, zapisany symbolicznie na kartach dramatu. Ta miłość, realizująca się na różnych płaszczyznach, pozwoli bohaterom Büchnera, aktorom Luza oraz nam, widzom, spojrzeć w swoje lustrzane odbicie, zobaczyć się po raz pierwszy w pełnej krasie i się w swoim odbiciu zakochać (oby nie za bardzo). Niesieni entuzjazmem tego odkrycia bohaterowie Luza, ale też i my, widzowie pobiegniemy w życie, by podzielić się naszym doświadczeniem z innymi ludźmi i całym światem. Kurtyna opadnie, teatr się skończy. Zostajemy sami ze sobą, twarzą w twarz: my kontra inni. Gdy spotykamy się z niezrozumieniem, wracamy do punktu wyjścia. Kurtyna się podnosi i widzimy, że powrotu do teatru nie ma, że spektakl, który uczynił nas bohaterami swego życia, to tylko pusta, zimna przestrzeń, w której automatycznie odtwarza się bezduszna muzyka i kręcą się muzealne wycieczki. Chcieliście imprezę, macie pogrzeb – tak, jak w śpiewanej przez aktorów piosence. To pogrzeb teatru, który następuje przecież codziennie, dokładnie wtedy, gdy opada kurtyna. Czy zatem jest jakaś inna – poza sztuką – droga ucieczki od rzeczywistości? Jest. W miłość lub w śmierć. W spektaklu Luza obie te potęgi znajdują się w mrocznej przestrzeni ukrytej za lustrem.

Pod względem rzemiosła Luz zachwyca umiejętnością budowania i przeplatania narracji. Zarówno tych budowanych przez przestrzeń spektaklu (büchnerowska baśń, teatr w próbach czy dookreślona przez niego na spotkaniu narracja domu wariatów), jak i tej wybitnie skonstruowanej przez warstwę muzyczną. Na ich styku tworzą się niezwykle interesujące, pełne napięcia przestrzenie, z których wyłania się poruszający zapis tragicznego ludzkiego doświadczenia. Wielka w tym zasługa aktorów, którzy bez mała w milczeniu tworzą zjawiskowe kreacje. Ciekawą, wielopoziomową rolę stworzył na scenie sam reżyser, wyjątkowo grający w spektaklu ze względu na nieobecność jednej z aktorek. Grał postać w swojej własnej grze. Jego udział wzmocnił i pogłębił wątek teatru w teatrze, czyniąc z niego w toruńskim spektaklu opowieść wiodącą.

Luz użył Büchnera inteligentnie i mądrze, pokazał, że istotą teatru jest opowiadanie historii, które pomagają nam żyć. Nie można nie wspomnieć też o goryczy, jaka towarzyszy uprawianiu sztuki – za każdym razem widz, wykorzystując spektakl i osiągając swój cel, porzuca go, niczym wąż niepotrzebną skórę. Teatr w ten sposób umiera codziennie, po wielekroć. Luz daje też jednak nadzieję: poprzez teatr zapewnia nas, że gdzieś tam, poza lustrem, wciąż będziemy. To piękna puenta spektaklu. Gdy w jednej ze scen Leonce i Lena uciekają, Luz całkowicie gasi światło. Bohaterowie znikają, a my siedzimy w ciemności przez długi czas, wciąż wierząc, że – zgodnie z regułami baśni – powrócą jako kochankowie w finale. Pomyślałem wtedy, że to oczekiwanie w ciemności jest jednym z moich najbardziej przejmujących teatralnych doświadczeń. Jego przeżycie jest dla mnie podstawą wiary w sens uprawiania sztuki teatru. I za to artystom z Bazylei serdecznie dziękuję.