
zdj. Magda Hueckel
Na początku był – jak dowiadujemy się ze strony Teatru Powszechnego – cytat z „Głodu” Martína Caparrósa: „Neron (…) bardzo się troszczył o lud, musiał mu dostarczać rozrywki i dlatego urządził największe święto starożytności. Jak opowiada piękną prozą Tacyt, cesarz otworzył swoje ogrody na przyjęcie. Każdy, kto był kimś, przybył na ucztę: senatorowie, arystokracja, kronikarze przekazujący sobie plotki towarzyskie – cały wielki świat. Neron miał jednak kłopot: nie wiedział jak oświetlić tak ogromną przestrzeń, rozległe ogrody. Przyszedł mu do głowy pomysł: kazał sprowadzić przestępców i spalić ich, żeby zapewnić światło. (..). Dla mnie w tym wszystkim nie jest interesujący Neron, tylko jego goście. Kim byli zaproszeni przez Nerona ludzie?” Cytat ten zainspirował Jolantę Janiczak do stworzenia tekstu, w którym próbuje ona za pomocą historii Nerona i jego czasów opisać dzisiejszą Polskę, zarządzaną przez równie narcystyczną i nieobliczalną władzę.
Cytat z Caparrósa dobrze oddaje istotę metody twórczej Jolanty Janiczak: zlepić narrację z cytatów, wyrwanych z kontekstu z innych dzieł, zarówno literackich, jak i nieliterackich, żeby przedstawić własną wersję opowiadanej historii. Nie przejmując się przy tym prawdziwą historią, jej wewnętrzną logiką czy niewygodnymi faktami. Jako że narratorem opowieści jest sam Neron, ów kolaż cytatów staje się uzasadniony i wiarygodny. Wszak to cesarz ustala wszelkie reguły gry. A im bardziej ów cesarz pozbawiony skrupułów i nieobliczalny, tym bardziej historia, którą chce nam opowiedzieć, staje się fałszywa i pełna manipulacji. Stąd już jesteśmy o krok od współczesnej Polski, w której bezczelnie i w sposób jawnie obrażający nie tylko fakty, lecz wprost zdrowy rozsądek, lansuje się jedynie słuszną wersję historii, w której „kradzież księżyca” traktowana jest na równi z bitwą pod Grunwaldem. Przykładem owej dowolności w traktowaniu faktów jest wprowadzenie przez Janiczak postaci cesarzowej Messaliny, która wprawdzie w momencie obejmowania przez Nerona władzy dawno już nie żyła (stracona za zdradę stanu przez własnego męża, cesarza Klaudiusza), ale pasowała do opowiadanej historii jako symbol kobiecej rozwiązłości czy wolności seksualnej (jak kto woli). Dzięki temu Agrypina, równie rozpustna matka Nerona, mogła zostać zaprezentowana jako wzorzec macierzyństwa. Zresztą wszystkie inne postaci są w tej opowieści głównie symbolami czegoś, może dlatego tak mało w nich życia. W tym postmodernistycznym kolażu raz trafiają się skarby, raz śmieci. Na przykład prawdziwą ucztę Nerona potraktowano również jak cytat, nadano jej sceniczną oprawę i uczyniono symbolicznym memento. Coś w tym jest. A jednak wydaje się, że narracje Janiczak są błahe i płaskie, a to dlatego, że Neron i jego uczta zostały pozbawione jakiegoś uczłowieczającego rdzenia narracyjnego, który pozwoliłby widzowi odnaleźć się w meandrach nakładających się na siebie opowieści. Takich jak na przykład narracja autotematyczna (teatr w teatrze), opierająca się na fakcie, iż Neron był również aktorem, artystą. A przynajmniej święcie w to wierzył. Połączenie aktorstwa i polityki wypada tu niezwykle interesująco, dlatego, że zarówno Neron, jaki i współcześni nam aktorzy politycznej sceny – przynajmniej w spektaklu – do wirtuozów swojej profesji nie należą. Napisany w ten sposób tekst prowokuje wiele ważnych pytań, najbardziej zaś interesujące wydają się te poświęcone rzeczywistości, w której się znajdujemy: jeśli wszystko jest cytatem w cytacie z cytatu, to gdzie leży prawda? Jaka ona jest? Kto jest jej depozytariuszem?
Na te pytania stara się właśnie odpowiedzieć spektakl Wiktora Rubina i trzeba przyznać, że miejscami czyni to przekonująco, choć wydaje się, iż jednocześnie reżyser robi wiele, żeby pewnych znaków nijak nie dało się odczytać. Na widownię wchodzimy podzieleni już przy kasie: ci, którzy kupili bilety VIP-owskie, odgrywają rolę senatorów i oglądają spektakl z leżanek na scenie, spora część siedzi grzecznie na miejscach dla ludu, posiadacze najtańszych biletów na balkonie obsadzeni zostają w roli plebsu. Demokracja – jak widać – wciąż jest ustrojem pozornym, oparta bowiem na majątku hierarchia społeczna ma się dobrze i nie widać na horyzoncie żadnej siły, która mogłaby ją w przyszłości naruszyć. Sam spektakl toczy się następnie dość wartko, przyjmując formę performatywnego monologu Nerona (Michał Czachor), który – jak dobry gospodarz – usiłuje aktywizować publiczność. Czachor peroruje, raz po raz rozbiera się do naga, szarżuje, ale jego Neron wydaje się skupiać głównie na grach z teatralnym wizerunkiem swojej męskości. Owa nużąca już, bo prowadzona od kilkunastu miesięcy, prywatna wojna Czachora ze światem oraz nieustanne próby wyciągania widzów na scenę stają się od pewnego momentu główną atrakcją spektaklu, który traci impet i zaczyna grzęznąć w chaosie. Pojawia się znużenie. Metafora Nerona i jego działań przestaje być zrozumiała, nie może więc na nas działać. Bohaterowie cesarskiego świata po dość ciekawej ekspozycji zostają zaprzęgnięci do wyławiania z publiczności „przymusowych ochotników”. Potem aktorzy próbują wrócić do swoich ról, ale na próżno, spacerują po scenie nie wiadomo po co i wygłaszają jakieś monologi, które niczego nie poruszają i nikogo nie przekonują.
Gdy na scenie dzieją się rzeczy ważne, Neron – perorując bez litości – „liże ścianę” (skupia całkowicie uwagę widzów na sobie). Sprawy doniosłe i nieistotne mieszają się ze sobą bez ładu i składu. W pewnym momencie grający Senekę Julian Świeżewski zaprasza na scenę widza, któremu proponuje masaż. Następnie rozbiera się do naga i niemal leżąc na widzu, naśladuje ruchy frykcyjne. Pomijając aspekt stosowności takiego pomysłu, scena jest niezwykle mocna – władza wyciąga na scenę przedstawiciela ludu, obiecując mu niewinne przyjemności, a tymczasem niepostrzeżenie…. Trzeba przyznać, że teatralny znak jest mocny, a scena w kontekście całości spektaklu ważna. Cóż z tego, skoro zagrana „niejako przy okazji” innych atrakcji, dla wielu widzów stanie się jedynie dowodem na pogoń twórców za skandalem. Zwłaszcza w obliczu wielkiego penisa, który stanowi integralną część scenografii spektaklu. Zresztą eksploatowany przez reżysera styl szokowania widzów, oparty na „homoseksualnym” sposobie prezentacji męskich wdzięków, nie jest ani nośny, ani szokujący. Co najwyżej wulgarny i nużący. Wyobrażam sobie prawdziwego skandalistę, Oliviera Friljicia (również cytowanego w spektaklu), śmiejącego się do rozpuku podczas tych uczniowskich wprawek.
Aktorzy, poza Neronem, nie mają czego grać. Snują się po scenie, albo siedzą i bezmyślnie patrzą, jak ich koledzy walczą w pocie czoła, żeby jakiś widz dał się wreszcie „zaciągnąć” na scenę i wziął udział w spektaklu. Żal patrzeć, gdy tak dobre aktorki, jak Anna Ilczuk, Julia Wyszyńska czy Magdalena Koleśnik pojawiają się niczym figurki w jasełkach, wygłaszają swoje orędzia i znikają w niebycie. Rolę Nerona buduje Czachor na jednym tonie – stara się być wyluzowany, sympatyczny, śmieszny. Taki „brat-łata” z sąsiedztwa. Zapomniał jednak wraz z reżyserem, że zarówno Neron, jak i obecni rządzący wcale śmieszni nie są. Zwłaszcza Neron, który za akty nieposłuszeństwa wobec swej boskiej osoby ukarał śmiercią tysiące ludzi. Ten sympatyczny facet to w rzeczywistości zakochany w sobie szaleniec i patologiczny morderca, matkobójca. Czachorowi zabrakło ewidentnie przebłysków tej grozy. Nawet z wieszania chrześcijan zrobili sobie twórcy drakę. W rezultacie nikogo już nie dziwi, że Neron to w gruncie rzeczy „swój chłop”, miły, wrażliwy, a przy tym zdolny. Sęk w tym, że do wszystkiego.
Janiczak miała świetny pomysł: opowiedzieć o postaciach i wydarzeniach z przeszłości za pomocą cytatów, obnażając tym samym mechanizmy manipulowania historią, a także nami, widzami (prostym ludem). Cytaty, czyli urywki różnych „skończonych historii”, wyrwane z pierwotnego kontekstu i przeniesione na teren innej „fabuły” (opowieści o świecie), zaczynają zmieniać znaczenia i łatwo mogą stać się elementami kolejnych „historii alternatywnych”, tworzonych i powielanych (z różnym skutkiem) przez wszystkie tyranie i dyktatury. To jeszcze nie wszystko – wszak wydarzenia i postaci, jakie oglądamy na scenie, wyrwane z własnych historii i postawione na scenie Powszechnego, same w sobie są cytatami, więc nawet jeśli cokolwiek demaskują, to pokrętnie i nieprzekonująco. A zatem o tym, jaka jest rzeczywistość, którą zmanipulowano – nigdy się nie dowiemy. Post factum brzmi to może banalnie, ale teatralna opowieść to dość złożona układanka, wymagająca od widza skupienia podczas odkrywania jej kolejnych elementów i składania ich w całość. Tymczasem – z niewiadomych przyczyn – na scenie wciąż dzieją się rzeczy, które mają mu to uniemożliwić.
Problemem stają się przede wszystkim „cytowane” postaci historyczne. Przytłoczone narracją Nerona, pozbawione zostały swoich osobistych, ludzkich historii. Zamiast więc nabierać ciała, stają się z czasem coraz bardziej płaskie i niewyraźne, jakby usiłowały przejrzeć się w lustrze, na które ktoś nałożył matową folię. Może to świadomy zabieg, może nie, ale w efekcie pojawia się kompletny fabularny chaos, pogubiony widz nie ma się z kim utożsamić i spektakl przestaje obchodzić. Kolejnym „przeszkadzaczem” jest natrętne epatowanie seksem i nagością, nużące, bo zbyt dosłowne, a przy tym rozpraszające uwagę. Na tle wszechobecnej erotycznej rywalizacji na rozmiary, giną gdzieś sceny naprawdę istotne, jak ta z masażem wykonywanym na widzu przez Senekę. Ostatnim gwoździem do trumny jest przyjęcie formuły teatru interaktywnego. Widz, zajęty odpychaniem ataku psychologicznego ze strony aktorów, którzy usiłują wyciągnąć go na scenę, nie jest w stanie poświęcić się przeżywaniu i układaniu sobie w sensowną całość mozaiki tekstu Janiczak, doprawionej pomysłami reżysera.
Wiktor Rubin postanowił dołożyć do tego koktajlu cytatów szczyptę rubasznej wulgarności – i w rezultacie zamiast dramatycznych relacji między cytatem, widzem a rzeczywistością mamy przeciętny, miejscami nużący performans, który – paradoksalnie – potwierdza to, co się w Polsce dzieje: uczta na salonach „dobrej zmiany” jest na razie tak nudna, śmieszna i żenująca, że nikt dobrowolnie, sam z siebie nie pofatyguje się na scenę Różnica między Powszechnym a Polską jest jednak taka, że na scenę historii za chwilę może pofatygować się cały naród, co w Powszechnym wydaje się niemożliwe.