„Pokój” z widokiem – o filmie Lenny’go Abrahamsona

20160227181544

W jednej ze scen filmu „Pokój” Lenny’go Abrahamsona, główny bohater, pięcioletni Jack (Jacob Tremblay), czyta swojej matce Joy (Brie Larson) fragment „Alicji w krainie czarów” Lewisa Carolla. Nie jest to jednak jedyne dzieło literatury obecne w tym filmie. W innej scenie słyszymy, jak Joy opowiada synkowi losy Edmunda Dantesa, bohatera dumasowskiego „Hrabiego Monte Christo”. Ponadto, w dwóch bardzo dramatycznych momentach filmu, matka użyje losów bohaterów tych dzieł, jako argumentów pomocniczych w rozmowie z synem – najpierw sama porówna się do Alicji, próbując wyjaśnić synowi, jak znalazła się w pokoju, a później, wykorzystując podstęp z powieści Dumasa, zorganizuje z niego ucieczkę. W związku z tym, że losy Alicji i Edmunda, stają się głęboką, niezwykle nośną i ironiczną metaforą losów bohaterów filmu Abrahamsona, warto je skrótowo nakreślić. Edmund Dantes, niewinny młody człowiek, zostaje na skutek intrygi wtrącony do więzienia na czternaście lat. Poznaje tam księdza Farię, który staje się jego mentorem i wybawicielem – po jego śmierci Edmund, podszywając się pod zmarłego, wydostaje się na wolność. Po latach, już jako ekscentryczny i bogaty hrabia Monte Christo, odwiedza swoją dawną celę. Powieść Dumasa jest typową realistyczną powieścią przygodową. Z kolei Alicja, bohaterka filozoficzno-fantastycznej książki Lewisa Carrolla, podążając za Białym Królikiem, wpada w głęboką studnię i ląduje w dziwacznym, zwariowanym świecie, by na końcu powrócić do rzeczywistości i obudzić się ze snu.

Piszę o tym dlatego, że w filmie Abrahamsona mamy dwa punkty odniesienia, które w sposób niezwykle precyzyjny odpowiadają narracjom tych powieści. Oto na pierwszym planie otrzymujemy pierwszoosobową narrację dziecięcego bohatera, pięcioletniego chłopca, który opowiada nam całą historię, zaś na drugim – oglądamy tę samą historię w faktograficznym porządku, opowiedzianą dyskretnie przez reżysera we fragmentach, które widz musi sobie poskładać w całość. Ta narracja nie posiada osobowego narratora, a jej główną bohaterką jest Joy. Konstrukcja scenariusza sprawia, że to, co z naszej perspektywy jest koszmarną rzeczywistością, oglądamy na ekranie jako sen pięciolatka, który razem z nim śnimy. Wraz z bohaterami zostajemy wrzuceni do pokoju i – podobnie jak mały Jack – musimy sami rozeznać, co jest realne, a co nie. Wywołuje to u nas, widzów, stan niezwykłego skupienia i napięcia, które nie opuści nas już do końca filmu. Musimy sobie sami poskładać świat przedstawiony i rozróżnić, co jest faktem, a co jego subiektywną interpretacją. W finale, wraz z Jackiem i jego mamą, raz jeszcze wrócimy do pokoju, by dokonać ostatecznej konfrontacji. „Edmund Dantes”/Joy upewni się, że pokoju naprawdę już nie ma i nie będzie, „Alicja”/Jack natomiast pożegna się z „drugą stroną lustra” i ostatecznie rozpocznie realne życie. A my? Czy ta uważność, którą wymógł na nas reżyser w trakcie oglądania filmu, może się przełożyć na życie? Czy będziemy potrafili rozróżnić nie tylko fakty od ich interpretacji, lecz także drastyczną odmienność przeżywania tego samego wydarzenia, zależną od punktu widzenia każdego człowieka? A jeśli już rozróżnimy, to czy będziemy w stanie tę odmienność zrozumieć? I nie poddawać jej ocenie?

Jest w „Pokoju” kilka motywów literackich z obu dzieł, które – strawestowane przez Abrahamsona – odsłaniają swoją semantyczną pojemność i świeżość, nadając filmowi nutę głębi i lirycznego piękna. Z carrollowskich zapamiętam na pewno spadanie w dół głębokiej studni jako metaforę narodzin, drugą stronę lustra jako tytułowy pokój, czy też powrót do realnego świata przez „głęboką studnię” ze zwiniętego w rulon dywanu, natomiast z dumasowskich – na pewno symboliczną (pozorowaną) śmierć, jako drogę do życia i do realnego świata oraz potrzebę ponownej wizyty w miejscu swoich traumatycznych doświadczeń. Tak silne literackie odniesienia każą się zastanowić nad rolą sztuki w życiu człowieka. Tu widzimy ją jako „narzędzie przetrwania” – bajki i opowieści nie tylko pozwalają „wypełnić” i „poszerzyć” rzeczywistość pokoju, lecz także podpowiadają, jak uwolnić się z opresji. Dla nas, widzów filmu Abrahamsona, jego sztuka może stać się nie tylko drzwiami do innego świata, lecz także drzwiami do naszej własnej wolności. Wszak sam reżyser chwilami powierza jej moc uwalniania człowieka, także od jego wewnętrznych demonów.

Pierwszoplanowość postaci Jacka, podkreślona przez jego subiektywną narrację wprowadza jeszcze jeden nieoczekiwany kontekst. Mały Jack od urodzenia funkcjonuje w przestrzeni pokoju. Z jego punktu widzenia pokój jest realny, bo jest jego życiem. Naprzeciw realności pokoju stoi nierealność literatury, czytanej bądź opowiadanej przez matkę oraz oglądanej przez niego telewizji. O realnym świecie, który istnieje poza pokojem, Jack nie ma pojęcia, gdyż Joy chroni go przed okrutną rzeczywistością. Jack żyje w pokoju niczym Adam i Ewa w raju przed zjedzeniem jabłka. Nie potrafi odróżnić realnego od nierealnego, dobrego od złego, a ta nieświadomość pozwala mu zachować niewinność. W pewnym momencie Joy odkrywa, że aby wydostać się z pokoju, będzie musiała powiedzieć synowi prawdę. Odbierze mu w ten sposób jego „raj”. Chociaż ten raj to w rzeczywistości piekło, to jednak nie z punktu widzenia Jacka. Chłopiec jest totalnie pogubiony, nie wie już, co jest prawdziwe, a co nie. Traci swoją niewinność i teraz będzie musiał „umrzeć”, aby ponownie się narodzić – dla zewnętrznego świata. Nigdy nie zapomnę jego pełnych przerażenia i zachwytu oczu, gdy po raz pierwszy wpatruje się w prawdziwe niebo.

Doświadczenie Jacka, od urodzenia przebywającego w zamkniętym pokoju, staje się symbolem całego pokolenia młodych ludzi, urodzonych i wychowanych w dobie internetu. Relacja między Joy a synem skłania nas także do zastanowienia się nad rolą generacji rodziców w tym procesie i nad tym, czy przyzwolenie na zbytnią izolację od „realu” nie pozbawia naszych dzieci niezbędnej wiedzy o samym sobie i o świecie. W końcu przecież każde „dziecko internetu”, spędzające życie w pokoju przed monitorem, będzie musiało zderzyć się z brutalną rzeczywistością.

Czym zatem jest tytułowy „pokój”? Film Abrahamsona nie odpowiada na to pytanie wprost. Na pewno „pokój” to coś, co jest niezwykle osobiste. W zależności od punktu widzenia może wydawać się schronieniem lub więzieniem, rajem lub piekłem. Pokój to symbol. Symbol zamkniętej (?) przeszłości, która w subiektywny sposób podlega jednostkowej ocenie. Dla każdego pobyt, a także powrót do pokoju (lub pokojów) okazuje się odmienny i niezwykle trudny. Pokój to zatem również symbol tych przestrzeni, do których wchodzimy wciąż w naszym realnym wewnętrznym matriksie, aż w końcu trafimy do miejsca, skąd nikt jeszcze nie wrócił.

Aktorstwo małego Jacoba Tremblaya to filmowa poezja, aż dziw, że nie otrzymał nominacji do Oscara. Miał przecież o wiele trudniejsze zadanie niż fenomenalna w roli Joy Brie Larson, gdyż cały film opiera się na nim. Nie dość, że wywiązał się ze swojego zadania znakomicie, to jeszcze – wiedziony jakimś boskim instynktem – stworzył najlepszą filmową dziecięcą kreację, jaką widziałem ever. „Pokój” to dla mnie bezsprzecznie najlepszy film tegorocznego wyścigu oscarowego, najlepszy, bo zupełnie niehollywoodzki. Gdyby powielał hollywoodzki stereotyp, musiałby się skończyć w połowie. Tak się jednak nie dzieje. Musimy pobyć z jego bohaterami – i w pokoju i poza nim. Nie tylko, by dowiedzieć się, czym w istocie jest pokój, lecz także by – zasmakowawszy jego obecności i jego braku – nauczyć się rozróżniać realne od nierealnego. Może wtedy będziemy z lepszym skutkiem poświęcać różnym sprawom swoją uwagę, wyposażeni w sprawniejszy mechanizm empatii. Może też zobaczymy, że w prawdziwym życiu białe nie zawsze jest idealnie białe, a czarne – doskonale czarne.