“Całe Lipce w mojej c**** – o filmie „Chłopi” w reż. DK i Hugh Welchmanów na podstawie Reymonta

zdj. mat. prasowe

Wiele osób (w tym część krytyków), które film oglądały, ogłosiło z emfazą, że wprawdzie Chłopi są filmem bardzo dobrym, ale „nie wiadomo w sumie, dlaczego ta animacja”. Padły też zarzuty, że jest ona nie do końca „wymalowana”, że to „skandal”, że tylko część „robili ludzie”, a resztę „komputer”. A ja to wszystko czytam i myślę sobie, że tak to się dzieje, gdy się za wszelką cenę nie chce (albo nie może) tego filmu zobaczyć sercem, kalkulując w miarę jego upływu, czego by się tu uczepić, żeby wyjść na internetowego znawcę (sam wiem coś na ten temat). A wystarczyłoby po prostu Chłopów obejrzeć i zauważyć, że proste decyzje artystyczne twórców przekładają się na bardzo konkretną i konsekwentną interpretację Reymontowej epopei. Gdy wyłowimy owe gesty i je zinterpretujemy, „wycinanka” Welchmanów sama nam się ukaże w pełnej krasie. I oczywiście może się nam ona nie podobać, ale nie sposób odmówić jej maestrii, zwłaszcza w dziedzinie adaptacji arcydzieła, które na potrzeby filmu musiało zostać znacznie okrojone. Owe skróty z kolei, choć radykalne, mają tu naprawdę duży sens.

Zacznę jednak od istoty tej opowieści, czyli momentu, gdy Dominikowa w brawurowej kreacji Ewy Kasprzyk traci wreszcie cierpliwość do swojej córki, Jagny, wyrzucając jej po skandalu z płonącym brogiem, że prawdziwe życie to nie rzeczywistość wycinanek, do których Jagna notorycznie ucieka za każdym razem, gdy owo prawdziwe życie ją przerasta i, że – uogólniając – czas wrócić na ziemię. Dziewczyna jest przerażona, bo od dawna już sobie nie radzi z grą „w polowanie na kobietę”, w której nawet mimo faktu zamążpójścia (a więc aktu formalnie wyłączającego ją z tej gry), funkcjonuje jako trofeum, przechodni puchar podawany sobie z rąk do rąk przez najważniejszych męskich członków lipieckiej gromady (znakomicie pokazuje to scena tańca z Panną Młodą na weselu). Jak wskazują jej dalsze losy, interwencja matki na niewiele się zdaje, dziewczyna bowiem coraz bardziej się zamyka, czując gdzieś w głębi duszy, że zsuwa się po równi pochyłej w przepaść, nie mając kompletnie pojęcia, jak się uratować. Gdy Jagna niczym Edyp odkryje, że jej ukochany Antek – mężczyzna, którego sobie sama wybrała (a może tylko tak jej się wydaje) – nie różni się niczym od innych członków gromady, przeżyje wielką osobistą tragedię. Trudno jest bowiem przejść obojętnie nad rozpoznaniem, że ukochany widzi w niej głównie „cenną błyskotkę”, której może używać w zależności od sytuacji (jako seksualne trofeum, ale i narzędzie zemsty na ojcu czy władzy nad innymi mężczyznami, którzy jej pożądają). Do tego momentu Kamila Urzędowska gra nieświadomą niczego, śliczną młodą dziewczynę, pragnącą jedynie żyć pełną piersią, przepełnioną szczerymi emocjami. Po faktycznym gwałcie, jakim było ostatnie zbliżenie z Antkiem, ostatecznie potwierdzającym, że okrutna i brutalna rzeczywistość Lipiec nie ma nic wspólnego z baśniowym światem sztuki symbolizowanym przez jej miłość do wycinanek, jej spojrzenie zmienia się (dosłownie i metaforycznie), jakby wreszcie zrozumiała, że aby się z tego lipieckiego piekła uwolnić, będzie musiała złożyć ofiarę z siebie, przejść rodzaj jakiegoś granicznego rytuału. Tu od razu nasuwa się skojarzenie z Klątwą Wyspiańskiego, w której Młoda, żyjąc z księdzem w grzesznej relacji, naruszyła nie tylko prawo gromady, ale i (wedle społeczności) prawo boskie, musi więc zostać złożona w ofierze. Uchodzi wprawdzie płomieniom, ale już ludzkim kamieniom nie, uwalniając się od swego losu w najbardziej chyba straszliwy sposób.

W Chłopach Welchmanów punkt wyjścia jest podobny, ale przekonanie o tym, że za chwilę umrze, wydaje się mieć tylko Jagna, bo chwilę wcześniej sama postanawia się złożyć w ofierze. Chrześcijańska gromada jest gotowa na wszystko, ale działa impulsywnie, pod wpływem tych, którzy ją szczują (czyli głównie kobiet). Tuż przed linczem widzimy Jagnę, jak ubiera się w swoje najlepsze, najpiękniejsze ubrania i ciemnoczerwone korale. Wygląda niczym torreador pieczołowicie szykujący się na śmierć w starciu z bykiem, ale owa pieczołowitość wskazuje też na coś innego: być może Jagna chce w zgodzie ze swoim dotychczasowym modus operandi całą tę swoją ofiarę zestetyzować, zamienić znowu w jedną ze swoich „wycinanek”. Rozjuszony „byk” lipieckiej społeczności (rzeczywistość) działa jednak zupełnie inaczej, w pierwszym rzędzie rozszarpując ów irytujący go kostium i rzucając na gnój to, co go najbardziej tu drażni, co mu najbardziej przeszkadza: ciało młodej dziewczyny.

To ono staje się przecież jej przekleństwem, bo z jednej strony wszyscy go pożądają, z drugiej zaś – skrajnie nienawidzą, a to dlatego, że ma ono nad nimi niekontrolowaną niczym władzę. Ciało więc będzie musiało zostać wykluczone, sponiewierane i wywiezione poza wieś. Na szczęście dla Jagny zostanie ona przy życiu. Podobnie jak u Wyspiańskiego, nastąpi grzmot i spadnie deszcz, przynosząc symboliczne i dosłowne oczyszczenie. Jako że wywózka była pod górę, cały ten lipiecki gnój zaczyna spływać z powrotem do wsi, a wraz z nim niemy wyrzut sumienia: czerwona wstążka. Karma wraca, pamiętajcie – zdają się nam mówić twórcy – każde zło do was wróci, droga lipiecka/polska gromado, zwłaszcza to uczynione waszym sąsiadom, niewinnym ludziom.

I tu dochodzimy do sensu animacji użytej w filmie. Ostatnie kadry opowieści, gdy oglądamy już tylko, jak deszcz oczyszcza ciało Jagny z gnoju, wydają się jej pozbawione: to kilka zwykłych, prawie już realistycznych ujęć, pokazujących zbliżenia Kamili Urzędowskiej. Co wydaje się prowadzić do wniosku, że cała malarska forma tej opowieści była niejako przedłużeniem wycinankowej sztuki, którą z upodobaniem uprawiała główna bohaterka. Zwróceniem uwagi, że życie w wyimaginowanym, przeestetyzowanym świecie fejkowych (a więc i wszelkich artystycznych) narracji, może się dla człowieka źle skończyć. Jagna, nie tylko bohaterka, ale i narratorka tej opowieści (pierwsze ujęcia wbrew Reymontowi są skupione na niej), wyzwoliła się w ten sposób nie tylko od gromady (społeczeństwa), ale też od wyidealizowanego jej obrazu, pięknie w nas utrwalanego przez dzieła – malarskiej w tym wypadku, modernistycznej – sztuki. Niebezpieczeństwo zresztą nie kryje się w samym „Babim lecie” czy „Bocianach”, ale w afirmacyjnym czy wręcz chłopomańskim, a na pewno fałszywym stosunku do tych obrazów. Mówimy „piękne” i wieszamy w przedpokoju czy salonie, nie zastanawiając się zupełnie nad ich treścią; budujemy tym samym fałszywą i złudną narrację o nich i… o nas samych, bo są one przecież ważnymi elementami naszej polskiej mitologii narodowej, tak samo jak Chłopi.

Możemy też odwrócić sytuację, używając casusu znakomitego filmu Życie Pi Anga Lee, w którym bohater/narrator przeżył z ludźmi tak straszne rzeczy, że opowiadanie o nich wprost stało się niemożliwe, użył więc zwierzęcych odpowiedników, zamieniając swoją opowieść w rodzaj alegorycznej bajki. Być może Jagna z filmu Welchmanów również musiała użyć animacji, żeby opowiedzieć o tym, co ją w tej arcypolskiej katolickiej wsi spotkało. Z tej perspektywy brak animacji w końcowych scenach Chłopów pełni tę samą funkcję, co kilka migawkowych ujęć z ludźmi zamiast zwierząt w finale Życia Pi – jest nicią Ariadny, umożliwiającą widzowi wyjście z tego narracyjnego labiryntu.

Jeszcze jedno: oglądałem Chłopów dosłownie kilka godzin po ogłoszeniu przez polityka PSL, Kosiniaka-Kamysza, że kwestia aborcji czy innych spraw światopoglądowych nie wchodzi w grę w przypadku koalicyjnej umowy opozycji, obiecującej przecież przed wyborami zmianę, zwłaszcza w kwestii nieludzkiej polityki reprodukcyjnej, prowadzonej przez zblatowany z biskupami rząd PiS. Od razu mi się to skojarzyło ze sceną, w której Antek, jako „pierwszy” Boryna, świeżo upieczony przywódca lipieckiej gromady, nagle totalnie zmienia front, bo z gromadą żyje, to i z gromadą trzyma. Czy władza to naprawdę takie coś, na co nie ma rady, co przestawia w mózgu wszystko, jednocześnie kompletnie mrożąc serce? Czas pokaże…

Na koniec kwestie rzemiosła, Kamila Urzędowska jest Jagną znakomitą. Oczywiście może się nie podobać, „nie wytrzymywać konkurencji z Emilią Krakowską”, ale sercem tej koncepcji jest właśnie młoda, śliczna dziewczyna, która w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że jest towarem i że za przywilej bycia sobą będzie musiała w Lipcach (czyli w Polsce) słono zapłacić. Urzędowska dokładnie to gra, znakomicie pochylając się nad momentami kluczowymi dla jej postaci, a więc zrękowinami, weselem, brogiem, ostatnim spotkaniem z Antkiem czy wreszcie finałem. Reszta obsady jest wspaniała, Baka z tą swoją czułością i wewnętrznym pięknem wspaniale uczłowiecza Macieja Borynę, Gulaczyk z kolei jakąś mroczną tajemnicą stopniowo odczłowiecza Antka, pokazując jego powolne ludzkie zamarzanie. Świetna jest Hanka Soni Mietielicy czy trzy główne lipieckie gospodynie (Kasprzyk, Kożuchowska, Bohosiewicz), ale moje serce skradli „ci dobrzy”: Jagustynka Doroty Stalińskiej i Mateusz Mateusza Rusina. Wyśmienita jest muzyka L.U.C. -a, wprowadzając swoją stylizowaną nutą powiew epiki w starogreckim stylu, wynoszący tę opowieść na metafizyczny poziom. Oprócz tego, że jest niezwykle piękna, przenosi tę konkretną historię w bezczas, mityczne “wszędzie” i “nigdzie”. Co do klatek i ich malowania, na szczęście oglądałem ten film w kinie, nie miałem więc możliwości, żeby je zatrzymywać i porównywać. A tak na serio, to intensywność tej opowieści, jej duża emocjonalność tak bardzo mnie wciągnęły, że miałem gdzieś, czy coś jest domalowane czy niedomalowane. Oczywiście można tu się czepiać, że nie ma Kuby, Księdza czy kogoś tam jeszcze, że dramaturgia bywa nieco zachwiana, czy że – czego mi osobiście najbardziej brakowało – praktycznie w ogóle nie funkcjonuje tu wymyślony specjalnie dla Chłopów przez Reymonta stylizowany gwarowo język. Aczkolwiek gdy wychodzi się z kina z przyjaciółmi i przez kilkadziesiąt minut dyskutuje w emocjach o tym, co się widziało, te mankamenty stają się mało istotne, a opowieść pracuje w świadomości i podświadomości widza. I dobrze! Skoro wycinanki pozwalają uciekać Jagnie, czemu i my nie możemy schronić się w ich kolorowy świat w naszym życiu? W końcu szara rzeczywistość i tak nas dopadnie – wszak gromada wokół wciąż taka sama…

*cytat z adaptacji Chłopów, dokonanej w 2020 roku przez Sebastiana Majewskiego na potrzeby spektaklu w Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu, mocno oprotestowany oficjalnymi kanałami przez wójta gminy Lipce Reymontowskie, Marka Sałka, oburzonego „szarganiem pamięci Reymonta” i „obrażeniem naszej społeczności”. Nic z tego ostatecznie nie wynikło, ale fraza na tytuł recenzji tego filmu świetna.