23 września 2020 w Państwowym Teatrze Młodzieżowym w Wilnie odbędzie się premiera najnowszego spektaklu Krystiana Lupy – AUSTERLITZ wg powieści W.G. Sebalda. Wychodząc na przeciw temu wydarzeniu, przetłumaczyłem fragment wywiadu z autorem. Miał on miejsce 6 grudnia 2001 roku, a więc na osiem dni przed tragiczną śmiercią W.G. Sebalda. Publikuję ten fragment, jako przedmak tego, co czeka Państwa na kartach tej niezwykłej powieści (jeśli po nią jeszcze nie sięgnęliście) oraz na scenie Państwowego Teatru Młodzieżowego w Wilnie. Spektakle: 23, 24 września, 1, 22 października oraz 29 grudnia 2020. Link do całości: https://www.youtube.com/watch?v=lVssOL6olQ4
Michael Silverblatt: Droga, którą kroczy twoja proza, przypomina mi, zarówno w kwestii składni, jak i tematów, mojego ulubionego angielskiego eseistę, de Quincey’a. Myślę o eksploatacji zmysłowej potrzeby czytelników, prawie lunatyków, którzy mają się snuć między jednym przedmiotem uwagi a drugim, żeby łącząc je, wzbudzać w sobie poczucie halucynacji; to jedna z najpiękniejszych cech twojej literatury, ze szczególnym uwzględnieniem nowej książki, Austerlitz.
W.G. Sebald: Cóż, z pewnością mam na uwadze to, że przejście od jednego tematu, motywu do drugiego zawsze wymaga jakichś sprytnych zabiegów.
MS: Na początku Austerlitz uderzył mnie sposób, w jaki narrator przechodzi od noktoramy w zoo (pomieszczenie dla zwierząt żyjących w nocy) do poczekalni dworca, żeby potem znowu wrócić do noktoramy, jaką wydaje mu się owa poczekalnia; oczy niektórych pasażerów stają się oczami nocnych zwierząt. Następnie stacja zaczyna przypominać fortecę i następuje stopniowe otwieranie się i odsłanianie w strukturze powieści tych miejsc, w których narrator może też być osobą, której coś się opowiada, i to zgodnie z logiką, która rozciąga się, według mnie, na pola niewidzialnych odniesień; gdy pójdziemy tą drogą, od zoo do poczekalni dworca, od poczekalni dworca do fortecy, następnie poprzez więzienie do szpitala wariatów, odkryjemy, że brakującym elementem tego ciągu są obozy koncentracyjne, a czymś, co zawsze krąży wokół istoty rzeczy, jest ta cicha obecność, wprawdzie pomijana, ale zawsze precyzyjnie ukierunkowana. Czy dobrze myślę?
W.G. Sebald: Tak, wydaje mi się, że twój opis bardzo dobrze koresponduje z moimi intencjami. Poczułem całym sobą, że trzeba było przede wszystkim napisać o prześladowaniach i szykanowaniu mniejszości, podjęto przecież próbę wytępienia całego narodu. Kontynuując swój pomysł, uzyskałem jednocześnie świadomość, że jest to kompletnie niemożliwe. Podkreślam, pisać o obozach koncentracyjnych było dla mnie niemożliwością. Musiałem więc znaleźć sposób, żeby przekonać czytelnika, że to jest coś, co znajduje się w jego podświadomości, ale niekoniecznie się za tym podąża. Z drugiej strony, ten nowy czytelnik musi być upewniany, że narrator ma sumienie, i że od dawna był i jest owładnięty tymi kwestiami, tymi koszmarnymi obrazami, które nigdy nie zostały ukonkretnione. Myślę, że wystarczy przypomnieć ludziom te obrazy, gdyż wszyscy nosimy je w sobie; jedyne, co należy wziąć pod uwagę, to fakt, że te obrazy przeciwstawiają się naszej zdolności do dyskursywnego myślenia i refleksji nad tymi rzeczami, a także to, że sparaliżowały nasze poczucie moralności. Moim zdaniem więc, jedynym sposobem, w jaki można podejść do tych rzeczy jest nieoczywistość, odniesienie czy też referencja, przebiegająca niejako obok tematu. Sposób to o wiele bardziej skuteczny, uważam, od bezpośredniej konfrontacji z istotą rzeczy.
MS: Wydaje mi się jednak, że oprócz tego, pojawia się tu jeszcze niewidzialny podmiot, który albo czyta książkę, albo obserwuje umierające ćmy, czy wiele innych obrazów, to niemal tak, jakbyśmy czytali poetycką wypowiedź tego podmiotu, wszystkie zaś użyte w niej obrazy odwołują się do jakiejś metafory, dla której nie ma żadnego uzasadnienia, uchwytna zaś dla czytelnika staje się jedynie poprzez sposób, w jaki funkcjonuje.
W.G. Sebald: Dokładnie. Wydaje mi się, że znasz to opowiadanie Virginii Woolf lepiej ode mnie; mam na myśli wspaniały opis umierającej na okiennej szybie ćmy, gdzieś w Sussex. Są to tylko jakieś dwie strony, napisane przez nią chronologicznie, gdzieś pomiędzy bitwą pod Sommą (1916) a założeniem obozów koncentracyjnych przez moich rodaków. I choć nie ma bezpośredniego nawiązania do Sommy w tym opowiadaniu, uważny czytelnik prozy Virginii Woolf ma przecież świadomość, że pisarka była dużo bardziej zaniepokojona następstwami I wojny światowej, niż nią samą; w sensie spustoszenia, jakie wywołała ona w duszach tych, którym udało się ją przeżyć oraz naturalnie tych, którzy zginęli. Uważam więc, że podmiot, który na pierwszy rzut oka wydaje się być bardzo daleko od owej niezadeklarowanej zawartości książki, może z powodzeniem pomieścić w sobie również tę zawartość (…).