Tylną dekorację spektaklu Olivera Friljicia stanowi oryginalna ściana klasycystycznego kasyna, w którym znajduje się mała scena Burgtheater. Są na niej wyrzeźbione dwa portale sugerujące, że być może kiedyś były tam wyjścia. Na scenie oprócz czerwonego fotela/tronu i górującego nad nim mikrofonu znajdują się też dwa mniejsze, klasycystyczne portale, okolone czerwonymi kotarami. Stanowią one zarazem wejścia na scenę, jak i swoistą barierę, oddzielającą dodatkowo pole gry od przestrzeni „nie-gry”, czyli kulis teatru, którego będziemy świadkami.
Małgorzata Sugiera analizując dramat Müllera pisała, że „wypełniona adramatycznym materiałem struktura tradycyjnego dramatu to pierwszy sygnał tego napięcia, jakie Müller buduje w „HamletMaszynie” między tekstem Szekspira a swoją współczesnością, szukając tej zbawczej różnicy, która zdoła rozsadzić zaczarowane koło tragicznych powtórzeń”. Oliver Friljić postanowił pójść zupełnie inną drogą: u niego ważne jest wprawdzie napięcie między szekspirowskim mitem a tekstem Heinera Müllera, ale to dlatego, że ich wzajemna relacja jest częścią ekspozycji scenicznego świata. Właściwe napięcie następuje tu – co pewnie nie jest zaskoczeniem – między tekstem Müllera (traktowanym nielinearnie) a rzeczywistością współczesną, europejską (można by ją nazwać teatrem Friljicia), zaś polem jego generowania staje się konwencja teatru w teatrze. Mamy oto bowiem na scenie pięciu jawnie deklarujących swój teatralny status Aktorów, którzy traktują tekst Müllera jak sklep z ubraniami, które w dowolnym momencie mogą na siebie założyć, przymierzyć i zobaczyć, co z tego wyniknie. Sprawdzają poszczególne fragmenty dramatu, odgrywają jakieś jego kawałki, tworząc sceny i raz po raz porzucają je, niczym niepasujące im role czy wcielenia.
Spektakl zaczyna się od wyjścia najstarszego z nich (Branko Samarovski). Stary Aktor staje na środku sceny i mówi do nas, że to koniec. Dodaje jeszcze za Müllerem, że nie jest Hamletem i nie będzie odtąd grał żadnej roli. Ta deklaracja, w połączeniu z nieco późniejszym wcieleniem się w postać Ofelii, zgodnie ze słowami Hamleta w Scherzo: chcę być kobietą, prowadzi go jednak do całkowitego wycofania. Widać „bycie kobietą” w tym świecie (świetna, wstrząsająca scena) to jeszcze większy koszmar, niż wcielanie się w mściciela-Hamleta, postać operetkową, ale przynajmniej liczącą się w ogólnym rozrachunku. W finale Stary Aktor siedzi w przestrzeni „nie-gry” i milczy. Nie reaguje nawet wtedy, gdy pozostali aktorzy przerywają spektakl, by powiedzieć kilka słów o sobie i rzucić w twarz wiedeńskiej burżuazyjnej publiczności, że wśród nich nie ma ani jednego aktora czystej krwi austriackiej, wszyscy bowiem mają jakąś domieszkę (w domyśle – gorszą, niegodną desek Burgtheater). Stary Aktor, który jako jedyny milczy na temat swojej próbuje wyjść na zewnątrz przez wyrzeźbiony na ścianie portal, tam czeka go jednak pułapka: z tej sceny – i z rzeczywistości – wyjścia nie ma.
Aktorzy Friljicia stanowią grupę antagonistyczną wobec Starego Aktora, zarówno pod względem narodowościowym, jak i pokoleniowym. Jednym więc z głównych tematów spektaklu wydaje się powolna śmierć starej, jednolitej narodowościowo Europy. Drugim tematem wydają się okropności, jakie zgotują starym obywatelom naszego kontynentu (a może przede wszystkim samym sobie) współcześni, patchworkowo dobrani mieszkańcy Europy. Tekst Müllera to sekwencja obrazów ludzkiego piekła, ubranych w renesansowy, gładki strój „Hamleta”. Friljić z jednej strony inscenizuje nam wizję Müllera, z drugiej – poprzez ostentacyjną teatralność scenicznych obrazów – cały czas ją kwestionuje. Bierze w cudzysłów. Przykładem jedna z pierwszych scen spektaklu: Aktor (Marcel Heuperman) Grający Hamleta (u Friljicia nie ma postaci samych w sobie) zgodnie z tekstem wciąga na scenę trumnę, w której leży pokaźnych rozmiarów gumowy wieprz. Pozostali aktorzy wyjmują go z trumny i – wystrojonego w koronę – sadzają na tronie pod mikrofonem. Jeśli zna się obraz zawarty w I „akcie” (to raptem dwie strony adramatycznego tekstu), to analogia Friljicia, choć niewyszukana, wydaje się prosta i zrozumiała. Jedną świnię zaszlachtowano, by kolejna świnia mogła przejąć władzę. Jeśli dodamy do tego wplecione w spektakl przemówienia Putina czy Orbana, pejzaż świata, w którym się znaleźliśmy, wydaje się w pełni klarowny.
Na scenie niezwykłą popularnością wśród Aktorów cieszy się IV część müllerowskiego dramatu, wielki monolog Hamleta, ze znaczącymi słowami: „Heil COCA COLA, królestwo za mordercę”. W trakcie spektaklu przymierza się do tej narracji większość Aktorów. Używają jej fragmentów, wyciętych z kontekstu, jakby przymierzali się do tej roli, jakby próbowali mierzyć kostium, w którym mają ochotę wystąpić, ale coś czy ktoś ciągle im na to nie pozwala. W finale jeden z Aktorów (Marcel Heuperman) rozbiera się do naga i rzuca na gumową świnię, będącą symbolem współczesnych władców. Dokonuje na niej gwałtu, nie tylko by pomścić wszystkie jej ofiary, lecz także po to, by poprzez ten gest ohydnej przemocy przejąć władzę i potwierdzić swoje do niej prawo. Prawo barbarzyństwa i okrucieństwa. Ciało Aktora pokryte jest egzemą, jakby Friljić chciał zaakcentować chorobę współczesnego człowieka. Dokonawszy aktu detronizacji świni, przywdziewa koronę i – składając w całość monolog Hamleta z IV „aktu” – przejmuje władzę nad światem. Upojony nią, ale też wulgarnym aktem gwałtu na poprzednikach (wydaje się od nich stokroć gorszy), przejmuje też okrutną, zdziczałą narrację müllerowskiego Hamleta. Mówi cały monolog z IV aktu pewnie i z pełnym zaangażowaniem – to już jego tekst, jego słowa, jego świat. Uzyskał nad nimi (i nami) pełną kontrolę i przeobraził się w Maszynę. W kółko słychać z jego ust słowo: „odraza” i po raz pierwszy można ją naprawdę poczuć – tylko co z tego, skoro wyjścia nie ma. Jesteśmy skazani na ten świat i nową generację świń. „Jeszcze zatęsknicie za starymi! Uwaga, sami sobie gotujecie swój los”, zdaje się wieszczyć Oliver Friljić i trudno to jakoś kwestionować. Być może innego końca naszego europejskiego świata nie będzie – wielokulturowy, pochodzący z uciskanych i wyzyskiwanych przez Europę cywilizacji HamletMaszyna zdecyduje się „być” i stanie w pełni okrucieństwa, by pomścić przodków i zgotować nam tu, w naszym „białym chrześcijańskim raju”, krwawą łaźnię. Narracja Müllera będzie wtedy jak znalazł. Tylko czy wtedy będziemy jeszcze chodzić do teatru?
Olivier Friljić zrobił w Burgtheater świetny spektakl. Mocny, ostry, operujący ulubionym przez niego językiem przemocy, dosłowności i wulgarności. Oczywiście wielu widzów taki teatr odrzuca, ale trzeba powiedzieć uczciwie, że mało który teatralny język tak dobrze nadaje się do opowiedzenia koszmaru współczesności, zawartego w okrutnych obrazach Heinera Müllera, Hieronima Boscha XX wieku. Połączenie tych dwóch wrażliwości dało inteligentny i znakomity teatralny kolaż, który przeraża. Zarówno formą, jak i treścią, o to jednak należy mieć pretensję wyłącznie do rzeczywistości, wszak teatr to tylko jej zwierciadło.