Wszyscy jesteśmy Gracjanami – o spektaklu Cezarego Tomaszewskiego „Gracjan Pan. Musical” w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu

zdj. Łukasz Giza

Pani Darling, mama bohaterów „Piotrusia Pana”, co wieczór robi porządek w głowach swoich dzieci: „Jest to wieczorny zwyczaj każdej dobrej mamy. Zaraz gdy dzieci zasną, przetrząsa się ich główki i układa im rzeczy na rano, wkładając na właściwe miejsce wszystkie sprawy, które w ciągu dnia gdzieś się zawieruszyły. (…) Odkrywa przy tym rzeczy miłe i mniej miłe, jedne przytula do policzka, jakby to były małe kotki, a inne w pośpiechu chowa poza zasięgiem wzroku. Kiedy budzicie się rano, to cała niegrzeczność i wszystkie złe myśli, z którymi kładliście się spać, są już złożone w malutkie pakunki i umieszczone na dnie waszych główek. Za to na wierzchu, pięknie przewietrzone, leżą sobie wasze ładne myśli, gotowe do użytku[1]. Co ciekawe, wydaje się, że taki sam porządek próbuje każdego wieczoru robić nam, widzom Teatru Muzycznego Capitol, reżyser Cezary Tomaszewski, zapraszając nas do naszego snu i odkrywając w nas rzeczy miłe, które przytulają nam się do policzka, jakby to były małe kotki. Dalej dowiadujemy się z powieści J.M. Barriego, że Pani Darling: „wędrując po wnętrzu główek swoich dzieci, czasami znajdowała rzeczy, których nie potrafiła zrozumieć. Najwięcej kłopotów miała ze zrozumieniem słowa „Piotruś”. Nie znała żadnego Piotrusia, a tymczasem był sobie to tu, to tam, w główkach Johna i Michaela, a główka Wendy była nim cała zabazgrana. Imię to zostało wypisane wyraźniejszymi literami niż wszystkie inne słowa, a im dłużej pani Darling mu się przyglądała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że ma ono dziwnie zarozumiały wygląd”. Wystarczy tylko zamienić Piotrusia w Gracjana, główki Johna, Michaela i Wendy na nasze własne –  i pomysł na spektakl gotowy! Skojarzenie z „Piotrusiem Panem” – chłopcem, który nigdy nie chciał dorosnąć, ma tu jednoznacznie pozytywny wydźwięk i wydaje się przez twórców spektaklu wręcz pożądane. 

Gracjan Roztocki to znany w świecie internetu youtuber. Jego znaki rozpoznawcze to fryzura na pazia, specyficzny styl ubierania (kolorowe koszulki i krótkie spodenki) oraz naiwne piosenki, z których najbardziej znana to „Ja cię lowciam”. Jeśli nie znacie, „wujek google” pomoże. Nie wszyscy wiedzą o tym, że Gracjan jest też malarzem naiwnym, a jego prace można było przez jakiś czas podziwiać we foyer małej sceny Capitolu. Obrazy te są niezwykle charakterystyczne, ich bohaterem jest bowiem prawie zawsze nagi człowiek, którego żółta fryzura na pazia od razu odsyła nas do ich autora. Weźmy na przykład obraz „Adam i Ewa w pięknym raju”, na którym postaci pierwszych rodziców stoją obok wielkiego drzewa, oplecionego przez węża. Gdy im się przyjrzeć uważniej, oboje mają długie blond włosy, są nadzy i uśmiechnięci, nad nimi i drzewem „wiszą” zaś uśmiechnięte księżyc i słońce. Gdy patrzyłem na ten obraz z daleka wydawało mi się, że w obu tych rolach Gracjan namalował siebie.

Obraz ten pasuje idealnie jako punkt wyjścia do rozmowy o spektaklu Cezarego Tomaszewskiego – i to zarówno na poziomie treści, jak i formy. Prosty bowiem i mądry tekst Natalii Fiedorczuk, wykorzystujący piosenki Gracjana, jest czymś na kształt Biblii, rozumianej jako opowieść o historii człowieczeństwa od Księgi Rodzaju po List św. Pawła do Koryntian. Przewodnikiem po tym świecie, podobnie jak w malarstwie Roztockiego – jest sam Gracjan: świata tego narrator, bóg, stwórca oraz główny bohater. Żeby więc do tego świata wejść, należy przybrać (w taki czy inny sposób) postać Gracjana. Aktorzy Cezarego Tomaszewskiego muszą się do niego upodobnić fizycznie, my zaś  (niezależnie od naszego stosunku do osoby Gracjana i jego internetowej twórczości) musimy stać się „Gracjanami” w sensie symbolicznym, odnaleźć w sobie dziecięcą, najgłębiej skrywaną wrażliwość i oddać się scenicznej opowieści. Spektakl Tomaszewskiego to odświeżająca umysły i dusze podróż po świecie Gracjana, aby jednak w pełni doświadczyć jego magii, trzeba dać nura w jego wnętrze: założyć perukę pazia, rozebrać się do naga (w sensie symbolicznym) i uruchomić empatię.

Pomagają nam w tym aktorki i aktorzy, którzy ten symboliczny proces wizualizują nam na scenie w przestrzeni gracjanowego raju – znakomicie zresztą odtworzonego przez Braci (czyli Agę Klepacką i Macieja Chorążego), ze zbudowanym z ubrań drzewem poznania dobra i zła, słońcem wiszącym u góry oraz wielką, szmateksową głową Gracjana. Wychodzą na scenę nadzy, tracą niewinność, poznają dobro i zło, wreszcie ubierają się w różnokolorowe warianty (a la Andy Warhol) stroju Gracjana, który pojawia się jako projekcja w słońcu nad sceną i opowiada koleje losu swoich bohaterów. Zaczyna się naiwna wersja historii współczesnego człowieka, rozpisana na trzy narracje: sceniczną – siedmiu scenicznych Gracjanów, prawdziwą – realną historię Gracjana Roztockiego oraz symboliczną – w której bohaterem jest każdy z nas. Punktem zwrotnym tej wielowątkowej opowieści jest pojawienie się planety Internet, która miała być obiecywanym ciągle rajem. Nasi bohaterowie przebrali się nawet w odświętne glam koszulki i spodenki, ale euforię tego odkrycia zakończył spadający z nieba hejt, na wieki związany z człowiekiem. Na szczęście –  może na skutek zalewu falą hejtu, jaką zebrał Gracjan Roztocki w swojej karierze – komputer na scenie wysiada i trzeba się skupić na sobie. Całość wieńczy wielka pochwalna pieśń na cześć miłości, rozpisana na zinterpretowany przez Gracjana hymn do miłości św. Pawła oraz przebój „Ja cię lowciam”. Na scenie pojawia się magia, dobro triumfuje, a my, widzowie, wracamy do swoich domów w cudownym nastroju. W uszach dźwięczą nam słowa wygłoszone przez Gracjana, które definitywnie powinny znaleźć się w Biblii: „Jeśli miłości do siebie byś nie miał, byłbyś jak miedź trzeszcząca…wrzeszcząca… brzęcząca… Byłbyś niczym. Jeśli miłości do ciebie bym nie miał – byłbym jak bimbał trzmiący. Cymbał gorszący. Pryszcz swędzący. Byłbym niczym”. Jesteśmy choć przez chwilę kochającymi siebie, pięknymi i przepełnionymi dobrą energią dziećmi, bohaterami naiwnymi z obrazów Gracjana. Pani Darling miałaby powody do niepokoju o polskiego Piotrusia: Imię to zostało wypisane w naszych głowach wyraźniejszymi literami niż wszystkie inne słowa, a im dłużej pani Darling mu się przyglądała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że ma ono dziwnie zarozumiały wygląd”. Zarozumiały, bo pokazuje nam swoją Nibylandię wyspę, na której tu i tam połyskują plamy zdumiewających kolorów”. „Gracjan Pan” Tomaszewskiego w Capitolu co wieczór „rozdziera nam mgłę zasłaniającą Nibylandię. I przez tę dziurę zaglądamy tam teraz my, Wendy, Michael i John z wrocławskiego Capitolu.

Spektakl jest świetnie napisany, wyreżyserowany i zagrany. Warto wspomnieć Tomasza Leszczyńskiego, kierownika muzycznego przedstawienia, autora aranżacji do piosenek Gracjana oraz muzyki. Dzięki niemu przedstawienie jest nie tylko znakomite teatralnie, ale i muzycznie. Do jego sukcesu przyczynia się niewątpliwie wyborna gra siedmiu „Gracjanów”: Justyny Antoniak, Pauliny Jeżewskiej, Agnieszki Oryńskiej-Lesickiej, Tomasza Leszczyńskiego (jako aktora), Michała Szymańskiego, Rafała Derkacza oraz Mikołaja Woubisheta. Wszystko w tym spektaklu jest dobre, zarówno od strony plastycznej (Bracia), jak i choreograficzno-reżyserskiej. Tomaszewski jest niezrównanym mistrzem żonglowania konwencjami, narracjami, gatunkami – kto nie wierzy, niech spróbuje poobserwować, jak z naiwnymi tekstami Gracjana została zestawiona muzyka klasyczna i co z tego wynika. Takich lustrzanych zderzeń jest w tym spektaklu, podobnie jak w całej dotychczasowej twórczości Tomaszewskiego mnóstwo, tylko siedzieć i podziwiać.

Cezaremu Tomaszewskiemu udała się sztuka nieprawdopodobna: zrobił spektakl o dobru, który się nie nudzi po dziesięciu minutach. Przedstawienie, które zachwyca swoją konstrukcją i rzemiosłem, bawi i wzrusza (momentami do łez), i co najważniejsze – zabiera nas do Gracjanlandii czyli do naszego własnego serca. Najważniejsze, żebyśmy po wyjściu z teatru sami mogli odnaleźć tam drogę.  Na szczęście nasz przewodnik, Gracjan, zawsze gotów do pomocy, jest tuż obok nas –  w teatrze i w necie. 

[1]                    Tłumaczenie Michała Rusinka