Klata robi dym – o „Długu” w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie

zdj. Joanna Urbaniec

W finale spektaklu Jana Klaty następuje swoisty talk show. Jego prowadząca, w brawurowej interpretacji Moniki Frajczyk, gości w „studio” na scenie Teatru Nowego Proxima brytyjskich muzyków, Billa Drummonda i Jimmy Cauty’go. Ci kontrowersyjni i anarchizujący artyści tworzyli między innymi słynny w latach dziewięćdziesiątych elektropopowy zespół KLF, znany z takich przebojów jak „3 a.m. Eternal”, „What time is love” czy „Last train to trancentral”. W branży muzycznej zasłynęli za to z prowokacyjnych działań scenicznych, takich jak strzelanie ze ślepych naboi do publiczności podczas rozdania nagród BRIT Awards czy podrzucanie ciał martwych owiec na bankiet po rozdaniu owych nagród. Najgłośniejszą jednak ich akcją medialną był performance, który polegał na tym, że wypłacili z banku zarobione przez siebie pieniądze (około miliona funtów) i spalili je, nagrywając przy tym słynny film „Watch the K Foundation Burn a Million Quid” („Patrz, jak Fundacja K pali milion funtów”). Tłumacząc się ze swojego gestu, Bill Drummond niedługo po całym zdarzeniu (później te wypowiedzi się zmieniały) stwierdził, że chcieli oni z Cautym: „wyrazić coś o pieniądzach poprzez sztukę”, po kilku latach zaś dodał, że „tam wtedy nie chodziło o palenie pieniędzy, ale o oglądanie tego”.

Po wyjściu ze spektaklu Jana Klaty, poświęconemu długowi w różnych jego aspektach, pośrednio zaś pieniądzowi i naszej – jednostkowej i społecznej – żądzy jego posiadania, pomyślałem, że to przedstawienie jest takim właśnie symbolicznym spaleniem miliona funtów: „wyraża coś o pieniądzach przez sztukę” i każe nam się zastanowić, czy jesteśmy w stanie uwolnić się od pieniędzy, umów, długów i innych instrumentów finansowych, tworzących ekonomiczny system, będący głównym mechanizmem napędowym świata. Pokazuje też, że nie tylko jesteśmy ofiarami tego sytemu (dłużnikami), lecz także aktywnie go tworzymy (jako wierzyciele). W związku z tym, że Jan Klata cytuje w jednej ze scen Dostojewskiego („Zbrodnia i kara”), jako komentarz od razu przyszła mi do głowy inna wielka scena dotycząca pieniędzy, tym razem z „Idioty”, będąca znakomitym komentarzem do spektaklu Teatru Nowego. Myślę o wyzwaniu, jakie rzuca Nastazja Filipowna Gawrile Ardalionowiczowi, ciskając w ogień pieniądze od Rogożyna i każąc mu je wyjąć gołymi rękami, jeśli chce, by należały do niego. Klata, reżyserując swój spektakl, również wrzuca do ognia (jak do maszyny losującej w spektaklu) cały nasz współczesny, zbudowany na żądzy pieniądza świat, pokazując nam jednocześnie jego bezlitosne, niezmienne mechanizmy. I wie dobrze, że mimo naszych szumnych deklaracji, i tak rzucimy się w ogień, by go ratować. Mam też wrażenie, że sam Klata traktuje swoją pozycję teatralnego demiurga z przymrużeniem oka. Co to bowiem za demiurg, który niczym zagubieni muzycy z KLF, decyduje się na artystyczne „spalenie miliona funtów”, wiedząc, że to na nic, że w najlepszym razie na pytanie „czy spalilibyście milion funtów?” ze strony publiczności czeka go co najwyżej prychnięcie i ironiczne: „oczywiście!” (tak zareagował jeden z widzów na moim spektaklu). Sam przecież jest dłużnikiem swojej wiernej krakowskiej publiczności, swoich teatralnych i literackich Mistrzów, nie mówiąc już o tym, że jest też dłużnikiem wobec każdego z widzów, gdyż musi „spłacić” ze swoimi aktorami zakupione przez nas bilety oraz publiczny grosz, wydany na realizację projektu.

Spektakl opiera się na znanej książce Davida Graebera „Dług. Pierwsze pięć tysięcy lat” i ma formę literacko-kulturowego wykładu, poświęconego różnym formom długu. Myliłby się jednak ten, kto by myślał, że jest to wyłącznie spektakl o ekonomii. „Dług” Klaty jest w swej istocie opowieścią o człowieku, każdy z nas jest bowiem winien innym ludziom nie tylko pieniądze, lecz przede wszystkim – życie, a przez to również szacunek, miłość i  zainteresowanie. Co więcej, człowiek jest też winien wiele rzeczy samemu sobie – jest swoim własnym dłużnikiem i zarazem wierzycielem. Wygląda to na scenie tak, jak gdyby dłużnik przeglądał się w wierzycielu, yin przeglądało się w yang, bo taka właśnie – dwoista i lustrzana – jest natura naszego świata. Tę zwierciadlaną dwoistość znakomicie podkreślają scenografia i kostiumy Mirka Kaczmarka: przestrzeń gry ograniczona jest z czterech stron widownią, przez co widzowie przeglądają się nie tylko w scenicznych postaciach, ale i w samych sobie; podłoga jest zrobiona z dającego lustrzany efekt tworzywa, u góry zaś pod sufitem mamy zawieszonych dwanaście luster, które odbijają to, co dzieje się na scenie w miniaturze. Dzięki temu mamy możliwość przyjrzenia się „naszemu światu” z niemal boskiego dystansu, spoglądając na czterech malutkich ludzików, biegających niczym mrówki po scenie. Jakaż przejmująca, podszyta gorzkim smutkiem ironia ujawnia się w tym zabiegu!

Jeansowe kostiumy są multisymetryczne: zarówno w osi pionowej (tył/przód), jak i poziomej (góra/dół – jak w karcianych figurach). Nie tylko pokazują nam, że jesteśmy złożeni z przeciwieństw, lecz także, że w systemie, który stworzyliśmy, sami staliśmy się kartami, którymi gra ktoś inny. Najlepiej ilustruje to ewangeliczna przypowieść o dłużniku. Zresztą, jeśli chodzi o różne stricte ludzkie aspekty długu, to prócz Biblii pojawiają się też fragmenty z pism Nietzschego i Platona, sceny z „Kupca weneckiego” Szekspira, „Fausta” Goethego, „Zbrodni i kary” Dostojewskiego, wreszcie fragment książki greckiego ministra finansów, Janisa Warufakisa „Porozmawiajmy jak dorośli. Jak walczyłem z europejskimi elitami”, przenoszący kwestię długów jednostki w sferę społeczną i polityczną. Jeśli miałbym się pokusić o jakąś łyżkę dziegciu w ocenie spektaklu Jana Klaty, to należałoby ją dorzucić tutaj. Przy takim kalejdoskopie scen i wątków – co samo w sobie może być dla widza nużące i trudne w odbiorze – należało zadbać o tłumaczenia angielskich piosenek i dialogów (rozmowa Montezumy z Cortezem). Widz, przychodzący do teatru na spektakl w języku polskim nie musi znać angielskiego, artyści zaś nie powinni zapominać, że komentarz sceny (w teatrze Jana Klaty świadoma i bardzo ważna wypowiedź, na przykład w formie piosenki), podany w języku dla widza niezrozumiałym, nie znaczy nic. Jest ilustracją i tyle, najbardziej cierpi zaś na tym przekaz danej sceny. Nie mówiąc już o tym, że widz nie znający języka jest również wierzycielem reżysera i artystów, zapłacił wszak za bilet i siedzi na widowni, odbierając swój dług.

Po owym kalejdoskopie spowitych w kłębach dymu (w końcu “palimy” świat pieniądza – kolejna ciekawa metafora spektaklu) scen, przedstawiających różne kulturowe formy i aspekty tytułowego długu, następuje wspomniany już talk show z zespołem KLF w roli głównej. Kończy się to wszystko śpiewaną przez Marcina Czarnika słynną piosenką Sama Cooke’a, uważaną za wolnościowy hymn afroamerykańskiej społeczności doby walki o równouprawnienie. I choć piosenka zatytułowana jest „A change is gonna come”, mam wrażenie, że jej wydźwięk jest ironiczny. Nikt bowiem przy zdrowych zmysłach nie spaliłby miliona funtów w proteście przeciwko rzeczywistości, ba, myślę, że problem pojawiłby się już przy stu złotych… A może się mylę? Pytanie to pozostawiam otwarte, zwłaszcza w Polsce transferów socjalno-wyborczych anno domini 2019.

Reżyseria Klaty jest znakomita i choć nie lubię spektakli-esejów, ten urzekł mnie swoją teatralnością. Aktorzy wcielają się w kolejne postaci i sytuacje w sposób niejednoznaczny i intrygujący – i nie jest to tylko zasługa ich kunsztu (na scenie prawdziwy dream team polskiego teatru: Małgorzata Gorol, Monika Frajczyk, Marcin Czarnik oraz Bartosz Bielenia), lecz przede wszystkim inwencji reżysera. Wiadomo zresztą, że pomysłowość, inteligencja reżyserska oraz niezwykle plastyczna wyobraźnia to specjalności warsztatu tego wybitnego artysty.

“Klata powraca do Krakowa!” – głoszą wszystkie media. To prawda, zamienił nawet duży Stary Teatr na mały Nowy. Jednego tylko nie zmienił: jakości swojego rzemiosła. Więcej, sprawdził się znakomicie w formie, jakiej byśmy się po nim nie spodziewali: w spektaklu-eseju o ważnych sprawach świata tego, spektaklu, który powinni zobaczyć wszyscy miłośnicy teatru. Dowód to bowiem na to, że „gadające głowy” w teatrze mogą naprawdę poruszyć i zachwycić, spłacając swój dług z nawiązką i w wielkim stylu.