W 1950 roku Henrietta Lacks, prosta czarnoskóra kobieta zachorowała na raka szyjki macicy. Lekarz prowadzący, wykonując jej zabieg curioterapii pobrał od niej fragmenty tkanki nowotworu i zdrowej części szyjki macicy, nie pytając pacjentki o zgodę. Obydwa wysłał do George’a Gey’a, biologa komórkowego, który wyodrębnił z nich komórki, nazwane odtąd HeLa (od imienia i nazwiska właścicielki). Są to ciągle mnożące się, nieśmiertelne w praktyce komórki, które stały się podstawą rozwoju współczesnej medycyny i genetyki. Henrietta Lacks przeszła więc – czy tego chciała czy nie – do historii ludzkości. Po latach ona i jej słynna Komórka zostały głównymi bohaterkami inteligentnego i ironicznego spektaklu w reżyserii Anny Smolar, zrealizowanego w konwencji musicali z Fredem Astaire, pomieszanej – głównie za pomocą kostiumów – z popularną w czasach Henrietty Lacks estetyką Pin-Up Girl.
Mnie w tym spektaklu urzekło jego – niewidoczne na pierwszy rzut oka – drugie dno. Otóż załóżmy, że sztuka medyczna, a w szerszym znaczeniu interes całej ludzkości – w imię których George Gey wykorzystał komórki niczego nie świadomej Henrietty – ma nadrzędne znaczenie i daje naukowcowi prawo do dysponowania komórkami pacjentki bez jej zgody; tym bardziej, że przecież nie stała się jej przy tym żadna krzywda. Jeśli tak, to przecież ten gest Gey’a powiela w teatrze sama reżyserka a w szerszym rozumieniu – całe mnóstwo artystów, korzystających z cudzych historii bez wiedzy i zgody ich bohaterów. Nie ma przy tym znaczenia, czy w służbie sztuki medycznej, czy sztuki w ogóle, ważne, że nadrzędnym celem takiego działania jest szeroko pojęte dobro ludzkości. Zasadnym zatem staje się pytanie, czy Smolar ma prawo w swoim spektaklu sądzić doktora Gey’a. Wydaje się, że tak, gdyż sama reżyserka wyznacza sobie granicę. Scena, w której dzieci Henrietty dotykają komórek matki, nic przy tym nie czując precyzuje, o jaką granicę chodzi: o ludzką krzywdę, o ludzką godność. Zarówno w sztuce lekarskiej, jak i w sztuce w ogóle. Byłby to również argument obrony Gey’a i Smolar w procesie o ewentualne nadużycie swoich „uprawnień”. Czy cel, najbardziej nawet szczytny może zatem uświęcać środki? To, wydaje się, najważniejsze pytanie spektaklu Anny Smolar.
W historii Henrietty Lacks paradoksem pozostaje jeszcze dla mnie sama nieśmiertelność tytułowej bohaterki. Choć jako pierwszy człowiek na świecie faktycznie ją uzyskała – nie żyje. Teatr (czy sztuka w ogóle) w pewnym sensie również ją bohaterowi zapewnia, pozostając jednak wciąż nie wystarczającym, bo jak napisała amerykańska pisarka Emma Bull w książce “Wojna o dąb”: „wszyscy jesteśmy nieśmiertelni, dopóki nie umrzemy”. I na razie przez jakiś czas chyba tak pozostanie.
Annie Smolar gratuluję dobrego spektaklu. W zeszłym roku byłem zawiedziony jej “Dybukiem”, w tym – bardzo podoba mi się jej kolejne przedstawienie. Okazuje się, że komórki Henrietty Lacks mogą nie tylko dzielić się w nieskończoność w laboratoriach świata, przyczyniając się do uratowania milionów ludzkich istnień, lecz także zapładniać wyobraźnię artystów. Z równie zaskakującym skutkiem.
Ps. Obiecane rankingi obejrzanych spektakli:
Serce: Harper, Cezary idzie na wojnę, Henrietta Lacks, Efekt, Vernon Subutex
Rozum: Harper, Henrietta Lacks, Cezary idzie na wojnę, Efekt, Vernon Subutex