„Petit jeux” Pawła Miśkiewicza – „Idiota” wg. Dostojewskiego w Narodowym

z21373382Q,Idiota--proba-w-Teatrze-Narodowym

Spektakl Pawła Miśkiewicza „Idiota” zaczyna się od prologu, w którym siedzą obok siebie Nastazja Filipowna (Wiktoria Gorodeckaja) i generałowa Jepanczyn (Dominika Kluźniak). W powieści panie te widziały się tylko raz i to z daleka, tak więc od początku wiadomo, że fabularna opowieść Dostojewskiego nie będzie odgrywała w spektaklu kluczowej roli. Prolog ten oparty jest na słynnej scenie wieczoru u Nastazji Filipowny, podczas którego ma ona dać odpowiedź Gawrile Ardolionowiczowi (Przemysław Stippa) i pierwszy raz spotyka księcia Myszkina (Paweł Tomaszewski). W scenie tej jeden z gości wieczoru, Ferdyszczenko proponuje dla rozrywki osobliwą zabawę – „petit jeux”. Każdy uczestnik tej towarzyskiej gry ma opowiedzieć o sobie coś takiego, co samemu, w swoim sumieniu uzna za najpodlejszy ze swoich uczynków. U Miśkiewicza propozycję tę składa bogaty protektor i kochanek Nastazji Filipownej Afanasij Tocki (Jan Frycz), sprawca wszystkich jej nieszczęść. Pomysł to znakomity, gdyż podkreśla perwersję i hipokryzję Tockiego – parę minut później opowie on w ramach „petit jeux” historię o kameliach, która przy świństwach, jakie zrobił Nastazji Filipownej, wygląda na bajkę dla grzecznych dzieci. Gospodyni wieczoru w lot podchwytuje pomysł i zaczyna opowiadać… swoje życie. Tym sposobem spektakl Pawła Miśkiewicza staje się opowieścią Nastazji Filipowny o jej najpodlejszym uczynku, czyli całym jej nieszczęśliwym i tragicznym życiu. Opowieść ta składa się z okruchów zdarzeń, wspomnień, marzeń sennych, które staną się materią subiektywnego, nierealistycznego strumienia świadomości bohaterki. Przypomina to przedśmiertny monolog wewnętrzny Anny Kareniny i zestawienie owo wydaje się nieprzypadkowe. I Nastazja, i Anna kończą tragicznie; u Miśkiewicza jednak śmierć Nastazji zyskuje w finale dodatkowe znaczenie. Źródła owego konceptu doszukać się można w opowieści Myszkina o egzekucji, również znajdującej się w prologu spektaklu:

„A może najsilniejszy ból pochodzi wcale nie z ran, ale ze świadomości, że już za godzinę, potem za dziesięć minut, potem za pół minuty, potem za chwilę, zaraz… dusza uleci z ciała i już się nie będzie człowiekiem! i to nieodwołalnie… jak wtedy muszą pracować myśli, wszystkie niedokończone, a może nawet śmieszne… i pomyśleć, że to tak to ostatniego ułamka sekundy, kiedy już głowa leży na pniu i czeka… i wie, i nagle słyszy nad sobą jak zgrzytnęło żelazo. (…) Może to trwać najwyżej jedną dziesiątą sekundy, ale na pewno się słyszy! A jeśli jeszcze pomyśleć, że do dziś się uczeni spierają, czy głowa, kiedy już odpadnie, wie może jeszcze przez sekundę, o tym, że odpadła…

Jego rozmówca Tocki odpowiada mu: A jeśli to trwa pięć sekund…? Spektakl Miśkiewicza to zatem nie tylko opowieść o nieszczęsnym życiu Nastazji Filipownej, lecz także opowieść, która trwa owe „pięć sekund”, bo poznajemy ją w momencie, gdy jej „głowa” właśnie spada – Nastazja oddaje się w ręce Rogożyna i śledzimy jej losy do momentu, gdy za sprawą jego noża żywot bohaterki definitywnie się zakończy. Pomysł na „Idiotę” to znakomity. Nastazja Filipowna i jej świat utknęli zatem gdzieś między życiem a śmiercią. Stąd w znakomitej scenografii Barbary Hanickiej kojarzące się z rosyjskim prowincjonalnym dworcem kolejowym stare ławki, na których siedzą bohaterowie. Bohaterowie, którzy prawie ciągle są na scenie, nie mając dokąd uciec, bowiem misterium śmierci ich „pani” jeszcze się nie dokonało. Pojawiają się i odzywają wbrew logice powieści, ale zgodnie z logiką strumienia świadomości. W tej „poczekalni” odbywa się niezwykła psychomachia – walka o duszę Nastazji między Rogożynem a Myszkinem, starcie mroku ze światłem, diabła z aniołem. Zwielokrotnione postaci tych ostatnich, trzymające się w uścisku wieczności, stanowią główny element podłogowej mozaiki, będącej kolejnym elementem scenografii spektaklu. Głębię tego stanu zawieszenia świetnie oddają słowa Lebiediewa (Mariusz Benoit), najwierniejszego świadka tej opowieści:

Nie wierzę w żywot wieczny, lecz w wieczność tego, co tutaj.

Słowa Lebiediewa prowadzą nas automatycznie w stronę… teatru. Dzięki koncepcji „poczekalni”, udaje się Miśkiewiczowi osiągnąć jeszcze jedno – umieścić między życiem a śmiercią nie tylko opowieść Nastazji, lecz także spektakl teatralny. W takim ujęciu teatr (czy sztuka w ogóle) zyskiwałby funkcję Charona, „przewoźnika” – miałby pomagać człowiekowi w przejściu z jednej strony rzeki na drugą. Bo najważniejsza jest wiara w wieczność tego, co tu i teraz. W takim ujęciu teatr wraca zatem tam, skąd przybył – do religijnego rytuału. Miśkiewicz, świadomie czy nie, dotknął na scenie Narodowego metafizyki. I nieoczekiwanie dopowiedział Dostojewskiemu coś, czego u tego wielkiego humanisty próżno szukać.

„Strumień świadomości” Nastazji obejmuje dwie sfery: prywatną i społeczną. Prywatna jest tematem pierwszej, rewelacyjnej części spektaklu, społeczna – tej drugiej, trochę gorszej. Zaczyna się ona od sprawy Burdowskiego, który z grupą młodych popleczników przychodzi, aby bezczelnym kłamstwem wyłudzić od Myszkina pieniądze. Szczególnie mocno, dobitnie, oskarżycielsko i… aktualnie brzmi w tej sytuacji tyrada generałowej Jepanczyn:

Słyszeliście! Prawdy szukają, na prawie się opierają, a sami spotwarzają prawo, kłamiąc jak najęci. Ładna moralność. W Boga nie wierzą, w Chrystusa nie wierzą! (…) Ale ta pycha i próżność doprowadzi was do tego, że się wzajemnie pozjadacie, przepowiadam wam to! Ja was widzę na wylot, przenikam całą waszą grę. Chaos i bezeceństwo! Lud pijany, matki pijane, dzieci pijane, cerkwie puste.

Jej dopowiedzeniem jest monolog Lebiediewa:

Wszystko to teraz hucpa, prostactwo, beztalencie. Pomyleni albo beztalencie. Głośno pohukuje jedynie beztalencie… Wyjaławiają glebę naszej Rosji, przekształcają w step, a jak zjawi się człowiek z wiarą i posadzi drzewo, to go zaraz wyśmieją; czy ty dożyjesz chwili, gdy wyda ono owoce? Wszyscy siedzą jakby w zajeździe i jutro wybierają się precz z Rosji, nie wiadomo dokąd, byleby tylko przeżyć z dnia na dzień, ale o przyszłości rozprawiają i to jak rozprawiają.

Młodzi, walczący o swoją godność narodowcy, nie pozostają jednak generałowej i Lebiediewowi dłużni. Zdenerwowany Keller bezlitośnie ich punktuje:

I kto niby ma nam drogę wskazać? Wy? Nudzicie się tutaj jak mopsy, układacie piękne słówka, ale niczego nie rozumiecie, nawet nie chcecie rozumieć.

Polityczną „kropkę nad i” stawia generał Jepanczyn:

My służymy sprawie ogólnej tak samo jak i wy. Podtrzymujemy to, co wy podkopujecie, a co bez nas rozleciałoby się na wszystkie strony. I nie jesteśmy waszymi wrogami. Przeciwnie. Mówimy wam: idźcie naprzód, dążcie do postępu, burzcie nawet to, co zgniło i wymaga naprawy. My zaś, gdy zajdzie potrzeba, utrzymamy was w niezbędnych granicach, gdyż bez nas rozkołysalibyście nazbyt wszystko i pozbawili przyzwoitego wyglądu. Nasze zadanie zaś polega na tym, aby dbać o wygląd. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni, ot co!

Od tego momentu spektakl osuwa się niestety w niezrozumiałą, bełkotliwą opowieść fabularną, a twórcy bardziej dbają o szczegółowe wyjaśnienie, kto kogo i jak zabił, niż o doprowadzenie do końca tej inteligentnej i zajmującej adaptacji scenicznej wersji „Idioty”. Nie było pomysłu? A może wprost przeciwnie. Świadczyć może o tym nadmiar zakończeń. Po śmierci Nastazji i znanej, choćby ze spektaklu Wajdy, rozmowie Myszkina z Rogożynem, powinny być oklaski, ale mamy jeszcze bisy. Wychodzi Myszkin i peroruje w nieskończoność, choć nie sposób zrozumieć, po co. Potem następuje scena z Iwołginem. Tu chociaż wiadomo dlaczego, Miśkiewicz bowiem w teatrze – niczym będący niespełna rozumu generał Iwołgin – wciąż opowiada zmyślone historie. Można tę scenę rozumieć zatem jako autoironiczny podpis reżysera. Ale czy to tutaj potrzebne?

Myszkin zdaje się grać w tej historii rolę drugoplanową. Jest istotny o tyle, o ile mieści się w życiu Nastazji. Jako „anioł”, uosobienie dobra, które ją spotkało, po jej śmierci staje się kimś na kształt chrześcijańskiego ortodoksa. Byłby to zatem symbol religii, która na skutek erozji wiary zamienia się w swoją karykaturę? To jednak raczej moja prywatna refleksja po przedstawieniu, niż jednoznaczny przekaz spektaklu.

Większość aktorów jest znakomita – bohaterem wieczoru, oprócz Nastazji Filipowny Gorodeckiej – jest Mariusz Benoit w roli Lebiediewa. Dzięki kreacji Benoita, ten cwany, oślizgły karierowicz, ta usłużna (wobec każdego, kto mu się może przydać) kreatura staje się kimś na kształt błazna z „Króla Leara” – przepełnionym goryczą, pozbawionym godności głupcem, którego największym skarbem jest świadomość własnej niemocy i głupoty. Błyszczy Jan Frycz w roli Tockiego oraz – to dla mnie duża niespodzianka – Przemysław Stippa w roli Gawriły. Do dziś nie mogę też zapomnieć rozedrganej, rozemocjonowanej generałowej Jepanczyn Dominiki Kluźniak. Popis dała szczególnie w scenie z Hipolitem. Sam Myszkin Pawła Tomaszewskiego mnie nie porwał. Podobało mi się, że oparł swoją rolę na fizyczności, związanej z padaczką, ale jego Myszkinowi wyraźnie zabrakło pazura – tej niezwykłej, bezczelnej asertywności, dziecięcego okrucieństwa, które sprawiają, że on, człowiek na pozór naiwny i słaby, przejmuje kontrolę nad sytuacją i manipuluje innymi. Największym rozczarowaniem wieczoru stał się jednak mój ulubiony aktor TN – Mateusz Rusin jako Rogożyn. Wygląda to tak, jakby przechodził obok spektaklu, niejako zmuszony do grania. Rozumiem, że z tych okruchów trudno się buduje rolę, ale to przecież znakomity materiał! Ciężko było słuchać ostatniej, „przegadanej” – bo nie zagranej – przez aktorów sceny Myszkin – Rogożyn. Wzrok Rogożyna, zamiast pasji i szaleństwa, pokazywał zagubienie i niechęć… czy do roli, czy do reżysera, czy do spektaklu – nie ma to w sumie najmniejszego znaczenia.

Paweł Miśkiewicz miał na „Idiotę” genialny pomysł i prawie udało mu się go zrealizować. W moim pojęciu zabrakło wiary we własny koncept i konsekwencji w jego realizacji. A wystarczyło nie przejmować się fabułą, lecz po prostu budować do końca ów oniryczny kolaż. Nie sądzę, żeby Nastazja Filipowna w ostatniej chwili swojego życia próbowała zachować logikę wydarzeń. Mimo niedoskonałości spektakl Miśkiewicza wart jest jednak zobaczenia. Reżyser jest wszak tylko „starym, szalonym opowiadaczem historii”, a „pomylony starzec” z definicji ma się prawo czasem pomylić. Sam pomysł, świetna w większości adaptacja, znakomita scenografia Hanickiej oraz role Gorodeckiej, Benoita czy Frycza to już naprawdę dużo. Wisienką na torcie jest sam Dostojewski, którego nie trzeba chyba Państwu zbytnio rekomendować. Choć może trzeba…