DOMAGALAsieBOSKIEJKOMEDII – oficjalny blog Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia. Dzień III

WIELORYB THE GLOBISZ

„A to co za stworzenie? Człowiek czy ryba? Umarły czy żywy? (…) Ma nogi jak człowiek, a płetwy niby ręce! Ciepły, na uczciwość. (…) to nie ryba, lecz wyspiarz, dopiero co piorunem zabity.”

Powyższy fragment monologu Trynkula z II aktu szekspirowskiej „Burzy”, opisujący Kalibana, doskonale oddaje kwintesencję wielkiej, tytułowej roli Krzysztofa Globisza w spektaklu „Wieloryb The Globe”, w reżyserii Evy Rysovej. Globisz, podobnie jak Kaliban, został przecież „dopiero co piorunem zabity”, a jeszcze „ciepły”. Do tego – uwięziony na wyspie własnego człowieczeństwa przez jakiegoś niezgłębionego i wiecznego Prospera – z równym Kalibanowi uporem, siłą i determinacją walczy o swoją godność i prawo do życia. Każde jego słowo, spojrzenie czy gest jest nie tylko budulcem głębokiej, poruszającej kreacji aktorskiej, lecz także wyzwaniem rzuconym nieskończonym siłom natury, jakąś przejmującą epifanią odwiecznego ludzkiego buntu przeciwko własnemu losowi i temu, kto tym losem kieruje. Globisz jest tu właśnie The Globe – całym Teatrem i całym światem, który w swoim scenicznym istnieniu uosabia wszystko, co w człowieku najpiękniejsze. To porusza i daje nadzieję.

Spektakl Rysowej jest znakomity. Tekst Mateusza Pakuły, aktorstwo Globisza, jak również towarzyszących mu świetnych Zuzanny Skolias i Marty Ledwoń oraz scenografia i kostiumy Marcina Chlandy w połączeniu z ciekawą, nowatorską formą spektaklu, sprawiły, że wieczór w Łaźni Nowej zapamiętam na długo.

SŁOWEŃSKI POCAŁUNEK MICHAŁA BORCZUCHA

„Dramaty księżniczek” Elfriede Jelinek to cykl pięciu scenicznych miniatur, których bohaterki wywodzą się ze świata baśni (Królewna Śnieżka, Śpiąca królewna) oraz ich odbicia w świecie pop-kultury (pisarka Rosamunde – porte parole Jelinek, Sylwii Plath, Ingeborg Bachmann, Jackie Onasis i Lady D.). Kluczem do całego cyklu jest motyw księżniczki, która swoją pozycję społeczną uzyskuje głównie dzięki ojcu. Jelinek oddaje scenę kobietom, aby mogły się wreszcie w pełni wypowiedzieć i zmierzyć ze społeczną dominacją patriarchatu.

Słoweński spektakl Michała Borczucha oparty jest na bardzo ciekawym pomyśle: oto pięć aktorek siedzi przy stoliku i próbuje zmierzyć się ze swoimi rolami – aktorskimi i społecznymi. Narracja spektaklu odbywa się zatem przynajmniej na dwóch poziomach. Ich wzajemna relacja oraz wynikające z niej napięcie dawały szansę na kawałek dobrego, krwistego teatru.

I tu spotkał mnie zawód. Ze sceny na scenę spektakl grzązł coraz głębiej w przepastnych meandrach tekstu Jelinek, który stawał się coraz bardziej niezrozumiały. To efekt przegadanej i pozbawionej dramaturgii adaptacji Tomasza Śpiewaka. Osobiście zgubiłem się całkowicie tuż po scenach z ucharakteryzowaną na Jelinek pisarką Rosamunde. Finałem przedstawienia była dla mnie onanistyczna scena w szpitalu; potem czułem się niczym bohaterka ostatniej sceny spektaklu, przez sporą jej część siedząca z głową w piekarniku. Z nudów przypomniała mi się słynna Rozalka oraz trzy zdrowaśki.

Spektaklowi nie pomagały też napisy. Śledzenie „kilometrów” prozy Jelinek uniemożliwiało skupienie się na scenicznej akcji, nie mówiąc już o głębszym namyśle nad przedstawieniem. Aktorki ofiarnie próbowały ratować, co się dało, ale próby te spełzły, niestety, na niczym. Część widzów dzielnie walczyła z Morfeuszem; kilku jednak dyskretnie mu uległo. Słoweński pocałunek Michała Borczucha nie zdołał ich obudzić.

Ps. Mam dla Państwa kolejne pozdrowienia!

Jan Peszek  zdj. Tomasz Domagała

Jan Peszek
zdj. Tomasz Domagała