Artystyczna kolacja w domu Auersbergerów w przedstawieniu Krystiana Lupy „Wycinka” w pewnym momencie przybiera formę „Ostatniej wieczerzy” Leonarda. Na centralnym miejscu widzimy perorującego aktora Teatru Narodowego, który jest gościem mającym uświetnić owo wydarzenie. Ale uczestników kolacji – tak jak w powieści Thomasa Bernharda – jest tylko dziesięcioro. To jest właśnie wycinka. Każdy temat, wątek, mit krok po kroku są wycinane. Niby obraz ten sam, niby idea czy myśl równie wielka, ale jak się dokładniej przyjrzeć, to widać, że na skutek owej wycinki wszystko staje się kalekie, gorsze i z pokolenia na pokolenie coraz bardziej ubogie żałosne. Proces to bardzo niebezpieczny, bo postępuje skrycie i jest nieodwracalny. Tej ciągłej i ustawicznej wycinki dokonują kolejne pokolenia „artystów”. To ludzie obdarzeni talentem, którzy zamiast rozwijać go – rozmienili się na drobne i zgnuśnieli, ulegając wygodnictwu oraz skłonnościom do konformizmu. Takie właśnie towarzystwo artystyczne zasiada przy stole Auersbergerów w sercu Wiednia, Warszawy czy innej stolicy, aby raczyć się najlepszym sandaczem balatońskim i spotkać najmodniejszego aktualnie aktora Teatru Narodowego, święcącego właśnie triumfy w roli Ekdala w „Dzikiej Kaczce” Ibsena.
Lupa, będąc wierny Bernahardowi, pokazuje całe to artystyczne towarzystwo beż żadnej maski. Pretensjonalne, jałowe rozmowy są dodatkowo przeplatane – przepełnioną ironią i obrzydzeniem – narracją głównego bohatera przedstawienia, Thomasa. Obserwuje on większość wydarzeń tego wieczoru z uszatego fotela, stojącego w przedpokoju. Perspektywę tę podkreśla scenografia: mieszkanie Auersbergerów zamyka się kwadracie, osadzonym na obrotowej scenie, a uszaty fotel znajduje się poza nią. W narrację Thomasa wplatają się dygresje w postaci krótkich filmów oraz scen z przeszłości. Łącznikiem między retrospekcjami a bieżącą akcją jest osoba Joany, przyjaciółki Thomasa, postaci szczególnej w kręgach stołecznej bohemy. Dla Auersbergerów dramatyczna, samobójcza śmierć Joany oraz jej pogrzeb stają się pretekstem do wyprawienia artystycznej kolacji. Prawdziwym celem spotkania jest jednak pokazanie zażyłości z aktualną gwiazdą – aktorem Teatru Narodowego.
Dla Bernharda artystyczna kolacja u Auersbergerów jest z kolei pretekstem do rozliczenia się ze środowiskiem współczesnych artystów, ale rzeczywistym celem staje się dyskurs dotyczący definicji i rangi artysty w dzisiejszym świecie. Dla członków artystycznego towarzystwa Joana była prawdziwą artystką. Widzieli w niej swoiste „arcydzieło”, które sami zresztą wykreowali. W przedstawieniu wyidealizowany obraz Joany ulega stopniowej dekonstrukcji, wycince – z ułamków wypowiedzi uczestników kolacji wyłania się obraz osoby, która popadła w alkoholizm i w pewnym momencie odwróciła się z pogardą od filistrów z artystycznego towarzystwa, od ich wizji sztuki oraz od swojego „artystycznego wizerunku”. Pozostała jednak artystką, gdyż mimo braku spektakularnych sukcesów, nigdy nie przyszło jej na myśl zapytać, czy nią jest. Bezwzględność Bernharda i Lupy polega na tym, że odmawiają oni tego miana każdemu, kto stawia to pytanie. Prawdziwy artysta tworzy, a nie – roztrząsa problemy tworzenia. Robi – nie mówi. Joana dostrzegała w ludziach talenty i możliwości i – jak Pigmalion – próbowała „ulepić” z nich artystów. Stworzyła swoisty „wysokopienny las” – przestrzeń, gdzie można „wdychać i wydychać” pełną piersią. Kiedy po latach okazało się, że „drzewa” w tym lesie same się wycięły, Joanna zwątpiła w to, że jest artystką i ta myśl ją zabiła. Na jałowym wyrębisku, będącym pozostałością “wysokopiennego lasu” wyrastają dziś jedynie „dzikie samosiejki”, takie jak dwóch młodych pisarzy, których wątek Lupa wyeksponował bardziej, niż zrobił to sam Bernhard. Wynika z niego, że młoda generacja artystów całą swoją energię poświęca nie tyle na walkę, ile na wzajemne zagrzewanie się do walki o bliżej niesprecyzowaną prawdę. Bardziej niż na tym, co mają do powiedzenia, zależy im na tym, jak zostaną odebrani przez „publiczność”. Ironicznie brzmi stwierdzenie jednego z nich, że nie ma się co przejmować, bo słowa wypowiedziane – nawet zlekceważone czy zgoła niewysłuchane – w najgorszym razie zamienią się w „manifest”; tak, jakby sam akt werbalizacji ustanawiał jakąś mityczną prawdę. Prawda Joany nie potrzebowała ustanawiania – było nią całe jej życie, prawdą młodych pisarzy zaś jest… nie wiadomo co.
Pozostaje jeszcze aktor Teatru Narodowego. Początkowo wydaje się nie do zniesienia – jego megalomańskie tyrady są ceną, która jest zbyt wysoka nawet dla spijającej każde słowo z jego ust Auersbergerowej. Brutalny atak pisarki Billroth sprawia, że aktor przestaje się kontrolować i pokazuje wreszcie swoją rzeczywistą naturę. To prawdziwy artysta, outsider, który z nikim i niczym nie musi się liczyć; nikt go nie stworzył i on nikogo nie stwarza. Jeśli Thomas jest artystą „pomimo Auersbergerów”, to aktor jest artystą „bez względu” na nich i na wszystko inne – kolejnych dyrektorów-geniuszy, ministrów kultury czy hojnych mecenasów. Ta wolność ma jednak swoją cenę – jest nią osobista i sceniczna samotność.
Żadne z tych uczuć nigdy nie stało się udziałem Joany, która żyła wśród ludzi, dla ludzi i w zgodzie ze sobą. Jej zmagania i doświadczenia były dla niej ciągłą inspiracją do osobistego i artystycznego rozwoju. Gdy osiągnęła stan, w którym nie mogła już bez uszczerbku dla siebie funkcjonować w otaczającym świecie, znalazła w sobie odwagę, żeby odejść. Ta odwaga to kolejna cecha prawdziwego artysty. I nieważne, że w oczach artystycznego towarzystwa niczego nie osiągnęła.
Prawdziwy artysta ma też życie prywatne. W przypadku Joany jego echa pobrzmiewają symultanicznie w opowieściach „chóru” drugoplanowych postaci (życiowy partner, sklepowa, służąca, kucharka). To kolejny element dekonstrukcji jej „artystycznego wizerunku”, stworzonego przez „Auersbergerów” na własne potrzeby. Chór ten jest kontrapunktem dla artystycznego towarzystwa, które życia prywatnego po prostu nie ma, bowiem zajęte jest kreowaniem się na potrzeby aktualnie obowiązującego wizerunku artysty, do którego bezskutecznie aspiruje.
Cały ten przygnębiający i niezwykle realistyczny obraz „artystycznej bohemy” na nowo objawia się Thomasowi w dniu śmierci Joany. Jej desperacki akt rozpaczy (a może odwagi?) uświadamia mu, że mimo całej nienawiści do tych ludzi i ich świata oraz siebie samego w tym świecie, nie ma dla niego ucieczki innej niż tylko w sztukę, czyli przetworzenie życia – także własnego – w materię literacką. Może uratować siebie – także jako człowieka – jedynie wtedy, gdy skonfrontuje się ze sobą i z uczestnikami kolacji u Auersbergerów jako artysta, który z równą bezwzględnością sportretuje ich i samego siebie. Impulsem do tego aktu wewnętrznej odwagi była ofiara Joany, dzięki której Thomas zrozumiał, że jego wybór jest ograniczony. We współczesnym świecie dla prawdziwego artysty istnieją tylko dwie drogi ocalenia: samobójstwo albo wielka sztuka. Wielka sztuka wymaga wielkiej przenikliwości i wielkiej pokory. Pokora ta daje artyście moralne prawo do oceniania innych, ponieważ jest ufundowana w akcie głębokiej, krytycznej autoanalizy.
Pytanie: czy Krystian Lupa w tym spektaklu postępuje z podobną pokorą i uczciwością wobec siebie i swojej publiczności? Według mnie – tak. Lupa powtarza w teatrze mechanizm, który ukazuje nam powieść Bernharda: artystą jest się wtedy, gdy bezwzględne i uczciwe rozliczenie ze światem rozpoczyna się od samego siebie – bez popadania w sentymentalizm, zakłamanie czy egoizm. Zmierzenie się z tym tematem to znak, że obaj twórcy mają świadomość tych niebezpieczeństw i już samo to czyni z nich prawdziwych artystów.
Według słów Joanny sztuka to przeciwstawianie się naturze, polegające na codziennym zadawaniu sobie gwałtu, przekraczaniu siebie. Tylko w ten sposób można stanowić siebie jako człowieka i jako artystę. Patrząc na swoje dzieło – artystyczne towarzystwo, Joana doznała uczucia klęski, gdyż uświadomiła sobie, że jej piękny las to w rzeczywistości doszczętnie spustoszone wyrębisko. Nie dostrzegła, że ocalało jedno piękne drzewo – jej duchowe dziecko, Thomas. To drzewo nadało sens całemu jej życiu.
Ten spektakl jest dla mnie dowodem, że Krystian Lupa jest z kolei duchowym dzieckiem Bernharda. W jednej z pierwszych scen widzimy na ekranie Thomasa, który na wystawie księgarni przygląda się własnej książce, zatytułowanej „Wycinka”. Natomiast w ostatnich słowach przedstawienia Auersbergerowa prosi Thomasa, żeby nie opisywał wydarzeń tego wieczoru. Pojawia się wrażenie, że zarówno postaci, jak i widzowie wpadają w jakąś przedziwną pętlę czasową. Nie ma tu nic dziwnego. Jest to jeden z najrzadszych i najświętszych momentów misterium, jakim jest teatr w swej najgłębszej naturze. To moment, gdy rzeczywistość i jej sceniczne odbicie spotykają się w jednym punkcie, moment, w którym istnieje tylko obiektywna prawda. A prawda jest taka, że książka Thomasa, prawdziwego Bernharda, rzeczywiście istniała przed spektaklem Lupy. Pętla ta będzie się powtarzała co wieczór podczas spektaklu, bo taka jest misteryjna natura teatru. W ten sposób Lupa jako artysta zadaje gwałt naturze czasu i narzuca jej swój własny porządek. Staje się demiurgiem, który ustanawia nowy ład dla swojego wycinka wszechświata.
Bernhard staje się demiurgiem, gdy dopuszcza się literackiej mistyfikacji w postaci książki, przedstawiającej artystyczną kolację u Auersbergerów, Lupa zaś dubluje na scenie tę mistyfikację. W ten sposób nie tylko składa hołd swojemu mistrzowi, Bernhardowi, ale też udowadnia jedną z jego naczelnych tez: z fikcji artystycznej wyłania się prawda, bo całe misterium i alchemia sztuki polegają właśnie na umiejętności transpozycji mistyfikacji w prawdę. Prawdę, która jest nie tylko celem, lecz także faktycznym tworzywem sztuki. Prawdziwa sztuka zawsze rodzi się z doświadczenia rzeczywistości i zawsze do niego wraca. My zaś jako odbiorcy (i jako ludzie) jesteśmy częścią tego procesu. Procesu, który przez wielokrotne powtarzanie teatralnej mistyfikacji, pozwala przeżyć prawdziwe katharsis. Czy w świecie Bernharda i Lupy – naszym świecie – jest to jeszcze możliwe?
„Może to dla niej lepsze, że się zabiła, może najlepszy moment… nic by już z życia nie miała… każdy człowiek powinien robić to, co chce…” – słowa Thomasa, padające w finale spektaklu, nie napawają optymizmem. Czyżby znaczyły, że Lupa, podobnie jak Bernhard, zwątpił w swojego odbiorcę? Czy we współczesnym świecie – powierzchownym, prostackim i jałowym – jest jeszcze miejsce na prawdziwe misterium sztuki?
Thomas Bernhard “WYCINKA. HOLZFALLEN” -przekład Monika Muskała, adaptacja, reżyseria, scenografia i reżyseria świateł: Krystian Lupa, kostiumy: Piotr Skiba, oprawa muzyczna: Bogumił Misala, wideo: Karol Rakowski i Łukasz Twarkowski.
PS. Serdeczne podziękowania dla pani Katarzyny Kopias-Czekay za pomoc przy powstawaniu tego tekstu. Zapraszam też Państwa do polubienia mojej strony na Facebook-u: https://www.facebook.com/domagalasiekultury