Ostrożnie, pożądanie! – “Miarka za miarkę” w reż. Jana Klaty z praskiego Divadla pod Palmovką na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku

zdj. Martin Spelda

Jan Kott w eseju „Głowa za wianek i wianek za głowę” stwierdza, że „Miarka za Miarkę”, niezależnie od podziału na akty i sceny, albo raczej wbrew niemu, rozpada się również na dwie części: część pierwszą zmierzającą do rozwiązania tragicznego i część drugą – do rozwiązania komediowego. Można nawet dokładnie podać, w którym miejscu sztuka Szekspira jest rozłamana (…), kiedy Książę w przebraniu zakonnika proponuje Izabeli „zastępczynię” w schadzce z Angelem”. W spektaklu Jana Klaty scena ta jest również jedną z ważniejszych, z tą tylko różnicą, że w jego interpretacji część druga szekspirowskiego dramatu – o czym przekonujemy się dopiero w finale – zmierza również do rozwiązania tragicznego. Scena, o której mówi Kott wygląda w czeskim przedstawieniu następująco: na środku sceny, pomiędzy zakutą w dyby nieszczęsną, oskarżoną o seks przedmałżeński parą – Julią i Klaudiem, stoi przebrany w mnisi habit książę Wincencjo i przedstawia Izabeli swój plan. Ma ona zgodzić się na stosunek z Angelem, a on, pod osłoną nocy podstawi zamiast niej Mariannę – dziewczynę, którą Angelo porzucił. Izabela, mniszka-nowicjuszka, natychmiast na to przystaje, bo sprzedać wianek cudzy łatwiej, niż własny. Zresztą Klata od początku nie ma złudzeń, co do jej moralności (znakomita scena ekspozycji tej postaci, mnie kojarząca się z II sezonem „American Horror Story”). Ważne też, że w jego spektaklu nie ma innych sióstr, nie ma klasztoru a więc szeroko pojętego kościoła. Jest tylko nieco zepsuta, ukryta pod habitem Izabela oraz  przebrany w habit stary, lubieżny, mający cechy słynnego polskiego pedofila, arcybiskupa Paetza – Książę Wincencjo. Stoi on na scenie i peroruje, napawając się swoim planem, w tle zaś towarzyszy mu z playbacku szlagier zespołu R.E.M. „Losing my religion”, wykonywany przez gregoriański chór. Wszystko staje się jasne: Wiedeń to królestwo bez Boga, w którym habit czy sutanna to tylko przebranie zepsutej, lubieżnej władzy lub każdego, kto chce uchodzić za pokorne niewiniątko. Prawdziwi mnisi stracili wiarę, po prostu nie istnieją. Nie ma klasztoru, zakonnic ani kościołów. Jest pałac Księcia, ulica i więzienie. Ważne są tylko władza i seks. Władza kurwi się w ciszy książęcego pałacu, niezależnie od tego, kto w nim pomieszkuje, w całym kraju panuje zaś kurestwo. Spotykają się w więzieniu, gdzie farbowany mnich (władza) z farbowaną mniszką (seks) zawiązują w imię „wyższego porządku” chwilowy sojusz. Izabela nie wie jeszcze, że przyjdzie jej w tej historii zapłacić cenę najwyższą, bo sojusz z lubieżną, do szpiku kości zepsutą, odrażającą władzą nie może się skończyć dobrze. Przebiegła mniszka dokona tego odkrycia dopiero w finale, kiedy zostanie złapana przez Księcia w pułapkę. Będzie musiała zrzucić habit i służyć swoim ciałem zachciankom lubieżnego starca, który początkowo wydawał się miłym, jowialnym staruszkiem. Komediowa część „Miarki za miarkę” staje się tragedią. To znany zabieg. W genialnym moskiewskim spektaklu Jurija Butuzowa tragiczny finał przynosił inną niespodziankę: Angelo okazywał się przebranym Księciem, który po zakończeniu wszystkich spraw odbierał od Izabeli gwałtem to, co mu obiecano. Wstrząs był podobny do tego, jaki zafundował nam w finale swojego spektaklu Klata.

Czeska „Miarka za miarkę” rozpoczyna się od prologu, w którym Książę pali zapisane prawem kartki, kwitując to stwierdzeniem, że bez nich będzie łatwiej. No pewnie – po co zmieniać złe i głupie prawo, gdy można je, posiadając pełnię władzy, stosować wybiórczo, albo nie stosować wcale. Można też użyć go w odpowiednim momencie, czy to do prowadzenia polityki, czy też do niszczenia opozycji. Wszystko pięknie do momentu, gdy władzę przejmuje ktoś inny. U Klaty jest to młody konserwatysta w garniturku, który od pierwszego dnia swoich rządów podchodzi do prawa dogmatycznie, natychmiast egzekwując martwe dotąd jego zapisy, zwłaszcza te dotyczące moralności, gdyż, jak wiadomo, szekspirowski Wiedeń to jeden wielki burdel. Pierwszą ofiarą Angela pada młody szlachcic, Klaudio. Jego „przestępstwem” jest przedmałżeński seks, czego dowodem – ciąża kochanki. Ma za to – zgodnie z prawem – zapłacić głową. Dzieje się tak, gdyż – znowu warto przywołać myśl Jana Kotta – „przed objęciem rządów przez Angela (Książę dobrowolnie, niczym w Polsce po ostatnich wyborach, oddał swą władzę komuś innemu) za wiele było swobody i za mało prawa. Restytucja starej ustawy i skazanie na ścięcie młodego kochanka jest surowością prawa ponad miarę”. W spektaklu Klaty sprawa Klaudia jest dla reprezentowanego przez Angela ośrodka nowej władzy pretekstem do przeprowadzenia porządków w całej, mocno skurwionej i „spedalonej” sferze moralnej państwa. Przedstawiciele resortów siłowych Angela aresztują w pierwszym rzędzie sutenerkę/dragqueen Panią Przepieczoną, jej kumpla, Pompeja oraz podejrzanego moralnie Lucia (wystylizowanego pysznie na Davida Hasselhofa z serialu „Słoneczny patrol”). Warto zauważyć, że świat seksu to – w sferze kostiumów – świat kolorowych ptaków, natomiast świat polityki ubiera się (przebiera?) w znaczące czerń i biel.

Angelo, ten zakłamany, ubrany w nienaganny garnitur konserwatysta, powtarzający w kółko świętoszkowate frazesy, ma również swoje potrzeby i ukryte pragnienia. Klata ukazuje je w mistrzowski sposób, używając najpierw sample’a, a potem większych fragmentów wielkiego, amerykańskiego hitu Madonny „Justify my love” z 1990 roku. Warto przypomnieć, że skandalizujący teledysk do tej piosenki można było oglądać w amerykańskiej MTV dopiero po 23:00. Śpiewane przez Madonnę słowa (przytaczam w moim tłumaczeniu): „Mów do mnie, powiedz mi o swoich snach/ czy się w nich pojawiam/ opowiedz mi o swych lękach/ boisz się?/ powiedz mi coś o sobie/ Nie boję się tego, kim jestem” znakomicie oddają podświadomą narrację relacji Angela i Izabeli, stanowiąc jednocześnie „dowód poszlakowy” niezbyt dziewiczego i tylko z pozoru niewinnego charakteru Izabeli. Wstrząsająca jest u Klaty scena seksu Angela z przebraną za Izabelę Marianną w ogrodzie, którą Szekspir, ze względu na zasadę decorum, ukrył w dramacie za kilkoma lakonicznymi słowami. Marianna w habicie mniszki (świetny zabieg – w końcu Angela podnieca w Izabeli najbardziej czystość i niewinność, reprezentowana przez kostium) dobrowolnie „zakuwa się” w – podobne do tych użytych wobec Klaudia i Julii – dyby. Następnie wypina się, czekając na swojego upragnionego, niedoszłego męża. Ten zachodzi ją od tyłu, zarzuca jej poły habitu na głowę i rozpoczyna stosunek, przedstawiony dość realistycznie. Na twarzy Marianny nie widać – sugerowanej przez tekst Szekspira miłością do Angela – przyjemności. Przeciwnie, widać ból i cierpienie. Angelo traktuje ją jak gumową lalkę, która realnie powróci jako echo tej sceny w finale. Skupia się jedynie na zaspokojeniu własnej żądzy. To właściwie gwałt. Wstrząsający, bo dokonywany przy ogłuszającym akompaniamencie piosenki Massive Attack „Angel”, której krótkie słowa (w moim tłumaczeniu) stanowią wyjątkowo gorzki i ironiczny komentarz: „Jesteś moim aniołem/ przybyłaś gdzieś tam z nieba/ żeby dać mi miłość/ Jej oczy/ ona jest ciemnością/ Neutralizuje/ Każdego mężczyznę w zasięgu wzroku/ Żeby cię kochać/ Kochać/ Kochać. Epilog tego gwałtu dopisuje scena, w której dowiadujemy się, że Angelo nie dotrzymał słowa. Mimo odebrania „zapłaty”, Klaudio i tak ma zginąć. Nie dzieje się tak tylko dlatego, że protektor Angela ma po prostu inne plany – upatrzył sobie młodą i piękną zakonnicę i postanowił zostawić ją tylko dla siebie. Wątek ten w spektaklu Klaty wydaje się przejrzysty: książęca marionetka w garniturku wykorzystuje władzę jako narzędzie realizacji swoich grzesznych, perwersyjnych chuci. By uzyskać to, czego pragnie, składa obietnice, umawia się, dobija targu, aczkolwiek – gdy już osiągnie swój cel – w swojej bezczelności, braku zasad i poszanowania dla czegokolwiek poza własnymi pragnieniami, nie wywiązuje się z żadnej obietnicy, używając przemocy i kłamstwa jako naczelnych filarów swojej władzy. Finał „Miarki za miarkę” dlatego jest tragiczny, że zostawia nas na pastwę władzy – bądź to starego, lubieżnego satyra, który nie cofnie się przed niczym (choć zrobi to w białych rękawiczkach), bądź to młodego, do szpiku kości zepsutego i kłamliwego karierowicza, który jawnie nas zgwałci, napluje nam w twarz, a odchodząc rzuci na pożegnanie ironiczne: „i co mi zrobicie?” Podoba się Państwu taka „Miarka za miarkę”? Chyba musi – w końcu sami ją przecież napisaliśmy…

Jan Klata wyreżyserował „Miarkę za miarkę” w Pradze jako pierwsze przedstawienie po utracie stanowiska dyrektora Starego Teatru, która nastąpiła po kilkumiesięcznych próbach układania się z nową władzą. Wybór tekstu jest już sam w sobie znaczący. Historia Izabeli, która w imię ratowania głowy brata dogaduje się z władzą, sugeruje w kwestii konformizmu osobiste doświadczenia reżysera. Praski spektakl wskazuje, że Klata mocno przeżył sytuację, w której został przez władzę brutalnie ograny. Postać Izabeli, często traktowana z daleko posuniętą ironią, przesiąknięta jest goryczą i frustracją, których zwieńczeniem jest jej zachowanie w ostatniej scenie właściwego rozpoznania rzeczy. Izabeli, a może też Klacie, w tej sytuacji pozostają: obleśny staruch, płacz i gumowe dildo… Sprawa ta ma jednak epilog – właściwą odpowiedź Klaty, jawnie zasugerowaną w „Miarce…”, wydaje się nią motyw Bernardinia, wiecznie pijanego notorycznego więźnia, który od lat skazany na śmierć, ma właśnie dać głowę pod topór, gdyż potrzebna jest ona Księciu w jego grze. Bernardinio jednak stanowczo odmawia. Zaczynają się prośby, groźby. Na scenę wychodzą nie tylko wszyscy aktorzy, ale też inni pracownicy Divadla pod Palmovkou, a więc namiastka całego środowiska teatralnego. Proszą i błagają, Bernardinio ma dla nich jedną odpowiedź: nie, i już! Krzyczy, by zostawili go w spokoju i – cytuję – „się odpierdolili”. Czyż można sobie wyobrazić bardziej jednoznaczny komentarz reżysera do całej sprawy?

Z punktu widzenia teatralnej roboty spektakl jest znakomity. Świetna jest gumowo-skórzana, perwersyjna, ascetyczna scenografia oraz znakomite kostiumy Justyny Łagowskiej – ach, ten garnitur Angela, ze sceny na scenę nabierający pereł, symbolizujących władzę. Robi wrażenie dokonany przez reżysera dobór muzyki oraz choreografia Maćko Prusaka. Pomysły Klaty są wspaniałe: biegnący do Izabeli po ratunek dla Klaudia Lucio jako Hasselhof ze Słonecznego Patrolu, przesłuchanie kolorowego, „pedalskiego” towarzystwa, zarządzającego burdelem, tu dla niepoznaki nazwanego klubem, wspomniana już scena gwałtu na Mariannie czy wreszcie znakomita scena ze zbuntowanym Bernardiniem. Wszystkie znane elementy jego teatru – inteligentny skrót, nieoczywiste przeboje pop kultury, nasiąknięta serialami poetyka, odważne aluzje społeczno-polityczne oraz oczywiste i nieoczywiste skojarzenia, jako budulec teatralnego języka – składają się tu na świetne, wartkie, niezwykle sensualne przedstawienie, będące jednym z najlepszych w jego dorobku. Aktorzy są fantastyczni. Nie ma jednej złej roli. Mnie całkowicie zahipnotyzowali Jan Teplý w roli Angela oraz Vendula Fialová jako Marianna. Twarzy Marianny w scenie gwałtu nie zapomnę nigdy, pierwszy raz zresztą widziałem spektakl „Miarki za miarkę”, w którym postać ta pełni tak ważną funkcję; do tego zagrana jest z godną podziwu konsekwencją, oddaniem oraz wstrząsającą wewnętrzną prawdą.

Klata zrobił w Czechach spektakl znakomity. Procesy społeczno-polityczne, które stanowią wspólny mianownik wydarzeń w Czechach, Polsce, Europie, USA czy w większości krajów współczesnego świata, sprawiły, że ta znakomita szekspirowska sztuka o kurewskiej władzy i władczym kurestwie w świetnej interpretacji Klaty wszędzie dotrze ze swoim uniwersalnym przesłaniem. Pytanie tylko: czy jest się z czego cieszyć? Jedno jest pewne: jaką miarką dajesz, taką i dostajesz – mówi o tym Szekspir i jego sztuka oraz ludowa mądrość. Miejmy nadzieję, że za chwilę przemówi również podobnymi słowami współczesna rzeczywistość, w której pośpiech za pośpiech i za karę kara, głowa za głowę i za miarę miara.