Uwierz w ducha – o „Irańskiej konferencji” Iwana Wyrypajewa z Domu Artystycznego WEDA

zdj. Katarzyna Chmura- Cegiełkowska

Profesor Uniwersytetu w Kopenhadze, Philip Rasmussen, organizuje konferencję naukową, której tematem jest Iran. Do udziału w niej zaprasza ośmiu prelegentów: aktywistę ruchu „Europejski islam” (prof. Christensena), teologa (prof. Larsena), politologa i redaktora dziennika „Politiken” (Tomsena), dziennikarkę wojenną (Astrid Petersen), prezeskę międzynarodowej organizacji charytatywnej „Współdziałanie” (Emmę Schmidt – Poulsen), znanego pisarza i filozofa (Jensena), duchownego Kościoła Ewangelicko-Luterańskiego (Ojca Augustyna) oraz działaczkę społeczną, ofiarę irańskiego państwa, poetkę, laureatkę Literackiej Nagrody Nobla – Shirin Shirazi. Rasmussen, rozpoczynając “konferencję poświęconą kwestii irańskiej” określa jej cele w sposób następujący:

„Mówić będziemy nie tyle o Iranie, ile o tych przyczynach i czynnikach, które doprowadziły nasz dzisiejszy świat (…) do tego zderzenia się dwóch absolutnie różnych spojrzeń na wszechświat i na życie człowieka w tym wszechświecie. I rzeczywiście ważne jest, żeby zrozumieć, że obserwujemy dzisiaj (…) zderzenie dwóch absolutnie różnych cywilizacji, zderzenie dwóch światów. Nie będę nazywał tych światów “światem Wschodu” i “światem Zachodu”, ponieważ dzisiaj pojęcia te są już zbyt rozmyte. (…) problem irański” opisałbym raczej jako konfrontację dwóch diametralnie różnych światopoglądów (…), religijnego tradycjonalizmu i humanistycznego racjonalizmu. Albo jak to zażartował kiedyś jeden mój kolega z Belgii, który powiedział, że walczą ze sobą dwie siły: ‘Allah i Coca cola’“.

Konferencja odbywa się na Uniwersytecie Kopenhaskim. Co ciekawe, wśród prelegentów, oprócz prowadzącego dyskurs Rasmussena, mamy siedmiu Duńczyków oraz tylko jedną Irankę. Taki dobór uczestników sugeruje, że dramat Wyrypajewa niekoniecznie traktuje o Iranie czy „walce Allaha z Coca Colą”. Kolejne, pozornie niewiele znaczące zdarzenia między prelegentami w czasie konferencji tę sugestię potwierdzają. Widzimy ludzi, którzy dobrze się znają i niezbyt lubią, a trwanie w klinczu dusznych wzajemnych towarzysko-biznesowych relacji powoduje, że utrzymanie na wodzy emocji przychodzi im niezwykle trudno. Kultura rozmowy oraz poprawność polityczna wydają się tu już wyświechtanymi frazesami. Dla bohaterów spektaklu Wyrypajewa „Dania jest więzieniem”. Świadczy o tym nieprzypadkowo dobrane przez Wyrypajewa motto sztuki, zaczerpnięte z szekspirowskiego „Hamleta” – fragment rozmowy Rozenkranca i Gildensterna z tytułowym bohaterem, zawierający to legendarne stwierdzenie. W kontekście całej struktury tekstu duńska elita staje się nie tylko głównym bohaterem dramatu, lecz także symbolem całej społecznej struktury Zachodu.

Ów reprezentowany przez kilku prelegentów przysłowiowy Zachód zostanie przeciwstawiony jednej jedynej przedstawicielce Wschodu. Poza ironiczną wymową tego gestu – o Iranie dywaguje ośmiu Duńczyków, z których większość w Iranie nigdy nie była, Iranka milczy zaś przez prawie całą konferencję – wprowadza on jeden z głównych tematów tego dramatu: niemożność porozumienia, przynajmniej na tym etapie dziejów. Kluczem do zrozumienia przyczyn staje się język, ale nie ten narodowy, i tak przecież nie ułatwiający nam komunikacji, ale ten międzyludzki. Duńscy prelegenci prowadzą typowy dla konferencji racjonalistyczny, naukowy dyskurs, polegający na długim monologowaniu, logicznym przedstawianiu argumentów i polemice. Ich język to ścisły, pozbawiony metafor i podwójnych znaczeń język racji i rozumu. Tymczasem poetka Shirin Shirazi, laureatka Literackiej Nagrody Nobla (o ironio, nagrodzona przez podobne do prelegentów grono w sąsiedniej Szwecji) przemawia do nich językiem poezji, a więc sztuki. Język ten zaczyna się tam, gdzie kończy się język dyskursu, ponieważ słowa użyte w sztuce często znaczą coś więcej i są ułożone w taki sposób, żeby tworzyć całkiem nowe struktury; są rodzajem palimpsestu, który nieoczekiwanie przekształca się w coś zupełnie innego, ze skrajnie przeciwnym znaczeniem włącznie. Te dwa języki „żyją na archipelagach”, nigdy się nie spotkają. Komunikacja nie będzie możliwa. W finale dramatu Shirin opowiada uczestnikom o swojej miłości do Umiłowanego, miłości, którą poczuła w wieku czternastu (!) lat:

„I wiecie państwo, któregoś razu nastał taki dzień, kiedy w końcu zdecydowałam się całkowicie oddać mojemu Umiłowanemu. (…) Wewnątrz mnie był od tej pory tylko On – mój Umiłowany, tam, wewnątrz mnie, była tylko miłość. (…) Czułam, że dopiero teraz, właśnie dopiero teraz stałam się naprawdę wolna. Bo nie mam nic do ukrycia i nie mam się czego bać, ponieważ nie obchodzi mnie już nic z tego, co jest niedozwolone i o czym zabrania mi się myśleć. Teraz jasno zrozumiałam, że chcę tylko jednego – coraz więcej i więcej miłości. I wtedy zwróciłam się do swojego Umiłowanego i oddałam mu się do samego, samego końca. I im bardziej mu siebie oddawałam, tym pełniejsze i bardziej świadome stawało się moje życie. Zaczęłam służyć swojemu Umiłowanemu, zostałam Jego służącą, Jego siostrą, Jego przyjaciółką, Jego żoną.”

Rasmussen kwituje to następującą uwagą: „proszę mi wybaczyć, Shirin, ale nie wiedziałem, że ma pani męża. Nigdzie się o tym nie wspomina”. Poetka odpowiada na to, że nie ma męża. Tłumaczy, że zanim została aresztowana, nie udało jej się spotkać na swojej drodze mężczyzny, a potem to już nikt nie zdecydowałby się z nią ożenić. Tak więc nigdy nie znała mężczyzn. Nieporozumienie polega tu właśnie na nieprzystawalności języków: artystka przemawia metaforycznym językiem poezji, natomiast racjonalista i ateista potrafi rozumieć język tylko dosłownie, bo… jest zamknięty w więzieniu. W więzieniu pojęć, definicji, naukowych dyskursów oraz  narzuconych mu przez racjonalizm i kulturę informacji, a przede wszystkim własnych ograniczeń. Nie widzi Innego, nie jest otwarty na to, czego nie da się wyrazić słowami, co jest prawdziwą tajemnicą. Naturą, Duszą, Bogiem – nieważne, jak to nazwiemy – to przecież realna, niezwykle ważna sfera ludzkiego życia. Co ciekawe, Wyrypajew zauważa, że owa choroba zamknięcia się w ciasnym pokoju własnego rozumu dotyka też ludzi szeroko pojętego Wschodu – Shirin została przecież za swój tomik poezji skazana na śmierć również w Iranie. Przyczyna była podobna: władze odczytały jej język dosłownie, popełniły ten sam błąd, co Rasmussen. W Europie jest jednak o tyle lepiej, że nikt za to (jeszcze) nie skazuje nikogo na śmierć. 

Spektakl Wyrypajewa jest niezwykle wierny jego dramatowi – ale czy mogło być inaczej? Można powiedzieć, że to ten przypadek, kiedy dramat jest od razu adaptacją. Są oczywiście w spektaklu drobne zmiany – wyrzucenie jednej z postaci (Pascuala Andersena), czy skrócenie finałowego wiersza Shirin do tytułu (znakomity zabieg, pogłębiający niejednoznaczność finału) – nie zmieniają one jednak wymowy całości. Pewnym novum w stosunku do tekstu dramatu jest fakt, że „Irańska konferencja” jest grana po angielsku, a my, widzowie, zostajemy na wstępie wyposażeni w słuchawki, w których symultanicznie dwoje aktorów tłumaczy nam tekst. Zabieg to niezwykle interesujący, albowiem użycie korporacyjnej, obowiązującej w „cywilizowanym” świecie nauki angielszczyzny w spektaklu, w którym jednym z głównych bohaterów staje się język i jego niewystarczalność w procesie komunikacji pokazuje, jak wiele sami robimy, żeby się nawzajem nie rozumieć. Wyrypajew pokazuje tym gestem, że jedynym językiem, w którym jeszcze jesteśmy w stanie się porozumiewać, jest język emocji, a więc język sztuki. Na tym poziomie spektakl rosyjskiego Mistrza komunikuje się znakomicie: od razu orientujemy się, że Astrid Petersen i Gustawa Jensena łączy coś więcej, niż tylko udział w konferencji, zaś po zachowaniu Rasmussena od razu widać, z jakiego klucza (PR i potrzeba sukcesu) dobierał prelegentów swojej konferencji. Wszystko to oczywiście dzięki aktorom. Na plan pierwszy wybijają się Agata Buzek (Astrid Petersen) oraz Mariusz Zaniewski (Gustaw Jensen), świetny jest również Philipp Mogilnitskiy (Tomsen) oraz Redbad Klynstra jako Ojciec Augustyn. Może więc warto innych ludzi bardziej obserwować, niż słuchać, może prawda kryje się właśnie w spojrzeniach, gestach, nerwowych tikach, a nie w kłamliwych, pełnych frazesów monologach, do znudzenia powtarzanych idiotycznych argumentach i pohukiwaniach ex cathedra. Jak bowiem chcemy dziś zrozumieć przysłowiowy, użyty w spektaklu Iran, nie rozumiejąc się nawzajem i nie rozumiejąc zupełnie samych siebie?

Mnie osobiście przeszkadzała pewna sztuczność w konwencji spektaklu, której źródłem były przede wszystkim zwroty do osób rzekomo obecnych na sali (np. premiera Poulsona). Ta sztuczność długi czas nie dawała mi spokoju. Jeśliby popatrzeć na „Irańską konferencję” jako na dzieło sztuki – inaczej zresztą nie da rady – na zasadzie mimesis odtwarzające rzeczywistość, to okaże się, że ono również komunikuje się ze mną w swoim własnym języku, podobnie jak poetka Shirin. Oczekując w takim razie, że premier Poulson rzeczywiście (w osobie aktora) pojawi się na widowni, powielam gest racjonalisty-Rasmussena: czytam spektakl tak, jak Duńczycy odczytują poezję. Pojawia się zatem pytanie: jeśli ja, człowiek Zachodu (jak mniemam) nie potrafię uwierzyć w teatrze w premiera na widowni, to czy ja potrafię uwierzyć jeszcze w cokolwiek innego? A jeśli nie – to kim jestem, co takiego się ze mną stało? Jakie ma to konsekwencje?  Oczywiście mogę te pytania odrzucić, zganiając wszystko na Wyrypajewa i pisząc, że zrobił spektakl niekonsekwentny. I tak w końcu zrobiłem, żeby przynajmniej „dogadać się” jakoś z samym sobą…

Ps. Minęło pięć dni. Nie pomogło. Ciągle się zastanawiam, czy w coś jeszcze wierzę naprawdę…