Ptasie radio – „Birdie” kompanii Agrupación Señor Serrano z Barcelony (Kontrapunkt 2018)

zdj. Pasqual Gorriz

Na początku było zdjęcie José Palazóna, zrobione 22 października 2014 w Melilli (afrykański przyczółek Hiszpanii). Przedstawia ono pole golfowe sąsiadujące z wielkim, kilkumetrowym, zbudowanym z drutu żyletkowego płotem, oddzielającym Europę od Afryki. Grupa postaci siedzi na nim, pragnąc zapewne przedostać się do Europy, podczas gdy na zielonej trawie dwie kobiety grają w golfa. Artyści z kompanii Agrupación Señor Serrano z Barcelony postanowili oprzeć na nim swój spektakl. Zestawili je z „Ptakami”, legendarnym horrorem Hitchcocka, z którego wykorzystali ujęcia przedstawiające siedzące na trzepaku ptaki oraz skrajne emocje głównej bohaterki, granej przez Tipi Hedren. Zabieg ten w spektaklu uzasadnia sam Hitchcock, mówiący we fragmencie cytowanego z nim wywiadu, że ptaki to uosobienie naszych lęków, że mogłoby ich w istocie w filmie nie być, a ludzie i tak uciekaliby w popłochu. W tym sensie hiszpański spektakl jest właśnie o naszych, współczesnych lękach. Nie wszystkich jednak, lecz tych szczególnych: przed Afrykańczykami, emigrantami, obcymi. Barcelońscy artyści próbują je oswoić, zastanawiając się – dobrze się tu przydaje zestawienie z ptakami – nad istotą migracji oraz jej przyczynami, których należy szukać m.in. na zdjęciu José Palazóna, w swej najprostszej warstwie wizualnej ukazującym ekonomiczną i kulturową przepaść między ogrodzoną, bogatą Europą a biedną Afryką. Gdy się przyjrzeć temu zdjęciu bliżej i je dokładniej zinterpretować okaże się, że w dużej mierze sami jesteśmy za taki stan rzeczy odpowiedzialni. Zbudowanie w biednej Melilli pola golfowego za grube miliony z europejskich środków, podczas gdy za płotem w sąsiednim Maroku nie ma co jeść – wydaje się co najmniej ekstrawagancją odklejonej od rzeczywistości Europy. Podobnych ukrytych znaczeń na zdjęciu jest więcej, a spektakl Agrupación Señor Serrano jest w gruncie rzeczy taką właśnie rozbudowaną jego interpretacją, bo – jak mówi z off-u narratorka spektaklu: „rozszyfrowanie obrazu wymaga czasu. (…) Ludzie odruchowo szukają najłatwiejszego rozwiązania, wierzą w to, co widzą, bez zastanawiania się, co się za tym kryje. Wierzą obrazom, bo zakwestionowanie ich, to zakwestionowanie własnego komfortu”.

Ten komfort ma właśnie nam, Europejczykom zostać odebrany, lecz nie przez ideologiczny atak, a przez wiedzę, pogłębienie znajomości problemu oraz pokłady empatii, do których mamy szansę dotrzeć dzięki przeżyciu naszych wspólnych, „hitchcockowskich” lęków. Przeżyciu i zrozumieniu, że nic szczególnego się nie dzieje, migracje bowiem to rzecz naturalna w naszym świecie, część jego odwiecznego, naturalnego porządku. W tym celu barcelońscy artyści konstruują rodzaj planu filmowego i na żywo filmują swoich „aktorów”, którymi są tu m.in. hiszpański dziennik „El pais”, tysiące małych figurek zwierząt, maleńkie akwaria, domki z klocków, wreszcie miniaturowa scenografia, drobiazgowo odtwarzająca realia ze słynnego zdjęcia. Transmisja na żywo odgrywanej za pomocą wszystkich tych „aktorów” opowieści, przetykana dodatkowo fragmentami „Ptaków” stanowi podstawę bardzo formalnego, nieoczywistego kolażu obrazów, w świetny sposób puentowanego przez kobiecą, pierwszoosobową narrację, czytaną z off-u. Mnie najbardziej poruszył finał spektaklu, w którym na scenie pojawiła się zakapturzona postać w czerwonym dresie, widziana wcześniej na słynnym zdjęciu, siedząca wraz z towarzyszami na płocie. Pomyślałem, że prof. Tokarska-Bakir miała rację: nie bójmy się, że oni mogą do nas przyjść, bo to już się stało, oni już tu są. Politycy zaś próbują bawić się w „ornitologów”, sztucznie podsycając nasze lęki i umiejętnie grają na nich w celu utrzymania władzy. Zwłaszcza w Polsce, gdzie panuje sytuacja podobna do tej z książki „Czekając na barbarzyńców” Johna Maxwella Coetzee, w której mieszkańcy nadgranicznego, prowincjonalnego miasteczka czekają na barbarzyńców, którzy uparcie nie nadchodzą, zaś jedynymi barbarzyńcami okazują się ci przysłani z ośrodka władzy do obrony przed barbarzyńcami.

„Birdie” pod względem formy i teatralnych rozwiązań jest znakomity. Ileż się tu dzieje na styku dzisiejszej rzeczywistości, „Ptaków” Hitchcocka oraz sztuki, uosobionej przez słynne, zrobione zgodnie z zasadą „boskiej proporcji” zdjęciem Palazóna! Świetne są proste, a zarazem niejednoznaczne metafory i znaki teatralne, mieniące się raz po raz różnymi kontekstami. Piłka do golfa raz jest po prostu piłką, innym razem – głową ptaka, by za chwilę odegrać rolę kuli ziemskiej. Wstrząsająca wydała mi się prosta z pozoru scena, w której miniaturowe figurki zwierząt, grające w spektaklu rolę uchodźców, topione są w malutkim, symbolizującym Morze Śródziemne, akwarium. Czyż bowiem większość z nas nie myśli o uchodźcach jak o zwierzętach…? Spektakl pełen jest też humoru, który pracuje na jego atrakcyjność, stając się wentylem bezpieczeństwa dla nadmiaru ciężkich, politycznych treści.

Barceloński „Birdie” jest niezwykły. Operując całkowicie nowatorską, choć na pozór niezbyt wyszukaną formą, budzi zachwyt i całą gamę różnych emocji. Stanowi też najlepszy przykład teatru politycznego, prezentując temat niebanalnie, z szacunkiem dla wszelkich możliwych racji. Czyni to bez topornej agitacji, nastawionej głównie na prezentację własnego „ja”, tak często spotykanej w polskim teatrze. Agrupación Señor Serrano, pogłębiając temat, pozwala nam, widzom, w trakcie spektaklu samodzielnie pomyśleć i wyciągnąć własne wnioski. Nie ma w teatrze nic lepszego. Przecież każdy z nas, będący w gruncie rzeczy małym ptaszkiem (birdie), najbardziej marzy o tym, żeby móc swobodnie używać swego prawdziwego głosu.