Pociąg do tragedii – na marginesie „Juliety” Almodovara

zdj. materiały prasowe

Julieta (Emma Suarez), tytułowa bohaterka filmu Pedro Almodovara, w jednej z początkowych scen trzyma w ręce książkę Marguerite Duras L’amour. Książka ta – za mała na powieść, za duża na nowelę – jest czymś w rodzaju surrealistycznego poetyckiego poematu. W zamkniętej hotelem, rzeką i morzem przestrzeni plaży spotyka się trójka bohaterów – podróżnik, który przybył tu, aby popełnić samobójstwo, kobieta w ciąży oraz strażnik, który spaceruje brzegiem morza, ciągle ich obserwując. Ich spotkanie jest przypadkowe, a wspólnym dla nich mianownikiem – brak dalszej osobistej perspektywy i – świadoma czy też nie – potrzeba samounicestwienia. Sytuacja iście beckettowska. Czekają na śmierć, jak my wszyscy. Kiedy nadejdzie – nie wiadomo. Wiadomo tylko, że kiedyś na pewno. Doświadczenie ludzkiej samotności oraz pewnej wspólnoty losów powoduje, że bohaterowie nawiązują między sobą relacje, których owocem staną się różne uczucia. Marguerite Duras zdaje się pytać, czy można je nazwać miłością. Pytanie to pozostaje jednak bez jednoznacznej odpowiedzi.

Bardziej oczywistą odpowiedź daje za to Alice Munro w swoim opowiadaniu Szansa, które obok Wkrótce i Milczenia stało się kanwą scenariusza filmu Pedro Almodovara. Jego bohaterka, Juliet, młoda adeptka filologii klasycznej, jadąc przez całą Kanadę do nowej pracy, spotyka w pociągu dwóch mężczyzn: jednego, który chce popełnić samobójstwo, i drugiego, który – jak się później okaże – stanie się jej życiowym partnerem. Spotkanie to zakończy się tragedią, która na zawsze zdeterminuje życie jego uczestników. Przyniesie zarówno wielką miłość, jak i poczucie winy.

Choć Almodovarowi znacznie bliżej jest do kanadyjskiej noblistki, postanawia pójść własną drogą. Dopowiadając w swoim filmie – wbrew Munro – miłosną perypetię bohaterów, przesuwa akcent z miłości na namiętność. Stanie się ona – zresztą nie pierwszy już raz w jego karierze – spirtitus movens całej opowieści. Co jednak ciekawe, choć od namiętności wszystko się zaczyna, ona sama nie będzie w Juliecie bohaterką pierwszoplanową. Zagra tylko rolę epizodyczną – jako odpowiedź człowieka na tragedię, lek na poczucie winy czy też „uśmierzacz” samotności. Bo Julieta to przede wszystkim film o tragedii. A także o wynikającym z niej poczuciu winy, karze i związanej z nią samotności. Także o jej literackim lustrze, które staje się synonimem sztuki w ogóle. O obowiązkach sztuki w obliczu tragedii.

W pierwszych słowach opowiadania Szansa dowiadujemy się – wątek ten nieobecny jest u Almodovara – że Juliet z przyjaciółką były na filmie Hiroszima, moja miłość  Alaina Resnais. Scenariusz napisała do niego… przywołana w filmie Almodovara pisarka Marguerite Duras. Rzecz dzieje się w Hiroshimie, do której, kilkanaście lat po katastrofie przyjeżdża francuska aktorka (Ona), żeby zagrać w pacyfistycznym filmie. Na miejscu przeżywa romans z żonatym, japońskim architektem (On). Głównym tematem Hiroshimy jest tragedia i jej wpływ na nasze życie. Tragedia rozumiana potocznie, jako ludzkie nieszczęście, zarówno w wymiarze osobistym jak i społecznym. W jednej ze scen On chce, żeby kochanka opowiedziała mu coś o sobie. Prosząc ją o historię tragicznej miłości do niemieckiego żołnierza, którą przeżyła w Nevers, argumentuje:

Spośród wielu tysięcy wątków twojego życia wybieram Nevers. W pewien sposób rozumiem, że właśnie tam byłaś jeszcze taka młoda, że do nikogo jeszcze nie należałaś. W pewien sposób rozumiem, że właśnie tam prawie cię straciłem i ryzykowałem, że nigdy cię nie poznam. W pewien sposób rozumiem, że właśnie tam zaczęłaś być taką, jaką jesteś dziś.

Ona, opowiadając kochankowi tę historię, w jakiś sposób się od niej uwalnia, a czyniąc go współuczestnikiem tej „intymnej spowiedzi” – sakralizuje sam akt opowiadania i poprzez tę sakralizacje wyznaje mu miłość. W ten sposób tragedia – śmierć, która nieuchronnie dotyka nas w samym środku życia – otwiera nas na sztukę, sacrum, wreszcie na miłość. Historia się jednak na tym nie kończy, bo każda tragedia otwiera nowy rozdział opowieści.

Tę potrzebę dopowiedzenia, ukazania tego, co kryje się pod baśniowym „i żyli długo i szczęśliwie”, możemy zaobserwować w cyklu opowiadań Alice Munro. W pierwszym relacjonuje ona tragiczny epizod z życia swojej bohaterki, by pokazać nam, jak niewiele potrzeba w obliczu tragedii – gdy człowiek jest nagi i bezbronny – żeby narodziła się miłość. Dalsze epizody z życia Juliet zawrze w dwóch osobnych opowiadaniach, które z pozoru mogą funkcjonować odrębnie, choć łączy je mroczny motyw – poczucia winy. W opowiadaniu Wkrótce obserwujemy, jak wyrosłe na gruncie tragedii w pociągu – wraz z miłością do Erica – zaczyna powoli rozrastać się w świadomości Juliet, niczym nowotwór. Zaś w opowiadaniu, Milczenie, jak to poczucie winy pochłonie ich miłość, prowadząc do kolejnej tragedii, w rezultacie której zostanie nim zainfekowana ich córka.

Pedro Almodovar, zgodnie z prawami sztuki filmowej, musiał te nowele połączyć i spuentować. Dlatego opowiada nam całą historię niejako od tyłu, żeby w finale zakończyć ją pozornym, dodanym od siebie happy endem. Julieta, po latach bolesnej rozłąki z córką (która odmawia z nią wszelkich kontaktów, obwiniając matkę o śmierć ojca), postanawia napisać do niej list, w którym opowiada jej, jak było naprawdę – po to, by odzyskać swoje dziecko. Nie wiadomo, czego tak naprawdę pragnie Julieta. Zrozumienia, przebaczenia, rozgrzeszenia? A może po prostu miłości dziecka, sensu życia. Sam akt opowiadania, w którym my, widzowie, mamy okazję uczestniczyć, podobnie jak w filmie Resnaisa – uwalnia Julietę. Uwalnia ją przede wszystkim od poczucia winy, które zrodziło się gdzieś tam na torach i które przez wszystkie te lata nosiła. Bohaterka filmu Hiroshima, moja miłość w jednej ze scen mówi, że jej tragedia w pewnym momencie stała się piosenką. W ten sam sposób tragedia Hiroshimy stała się tematem filmów, losy zaś Juliety – treścią jej opowiadania. Oznaczałoby, że Julieta (a wraz z nią, ukryci za jej maską, Munro i Almodovar, idący tropem Resnaisa) poprzez swoje wyznanie nie tylko się uwalnia, lecz także – czyniąc nas świadkami swej intymnej, osobistej wiwisekcji, niejako wyznaje nam, odbiorcom – swoją miłość. Jakież to piękne wyznanie wiary Munro i Almodovara w siłę literatury, kina czy sztuki w ogóle! Uwolniona od poczucia winy, doświadczona tragediami życia, pogodzona ze sobą – Julieta rusza na pomoc swojej córce, której los zesłał właśnie kolejną tragedię. Jak potoczą się ich losy? Tego się już z filmu, a tym bardziej z opowiadań Munro, nie dowiemy.

Na koniec tych rozważań jeszcze jedna sprawa. Juliet z opowiadań Munro jest absolwentką filologii klasycznej, zna łacinę, grekę oraz grecką mitologię. W pociągu czyta Greków i irracjonalność Erica R.Doddsa. Almodovar dodaje do jej lektur Tragedię grecką Albina Lesky’go. Zabieg ten podkreśla tragiczną ironię, wpisaną w los Juliet/Julietty. Choć jest znawczynią tematu, teoretykiem tragedii – w sytuacji tragicznej kompletnie nie potrafi się odnaleźć, nie umie sobie pomóc, korzystając z posiadanej wiedzy i wykształcenia. A wystarczyłoby przeczytać z głębokim zrozumieniem fragment Doddsa, który Munro podsuwa jej do czytania w trakcie jazdy pociągiem:

…to, co z niedoskonałego ludzkiego punktu widzenia wydawało się być działaniem złego ducha, w szerszej perspektywie, jaką obdarzeni są zmarli, postrzegane było jako akt kosmicznej sprawiedliwości.

Nie od dziś jednak wiadomo, że szewc bez butów chodzi.

W samym rzemiośle filmowym Almodovar trzyma swój zwykły, czyli ponadprzeciętny poziom. Przeszkadzała mi czasem łopatologiczność niektórych fragmentów offowej narracji, która nieco na siłę próbowała mi pomóc w zrozumieniu oczywistości, wynikających z fabuły. Mistrzowsko za to została przepisana fabuła Munro w realia hiszpańskie – film dzieje się Madrycie i gdzieś na wybrzeżu, w hiszpańskiej Galicji. Splecione w całość trzy historie kanadyjskiej noblistki pięknie wpisują się w zamkniętą, z daleka rozpoznawalną filmową poetykę filmów Almodovara. Chirurgicznie precyzyjna, lakoniczna, pozbawiona przymiotników i ozdobników proza Munro dała pole do popisu zarówno reżyserowi, jak i aktorom. Są w filmie przepięknie zagrane i sfilmowane sceny, które w opowiadaniu kanadyjskiej noblistki zajmują kilka linijek. Hiszpański mistrz potrafił wyekstrahować nieomal „z niczego” czystą esencję emocji, głębię przeżycia i wybitną grę aktorów. Trudno zapomnieć niesamowitą scenę miłosną Julietty (Adriana Ugarte) i Xoana/Erica (Daniel Grao) w pociągu, czy też sceny z udziałem sąsiadki Marian/Ailo w brawurowej kreacji Rossy de Palma. Film Almodovara to jednak przede wszystkim koncert aktorski Adriany Ugarte i Emmy Suarez (młoda i starsza Julieta). Ich oszczędna, precyzyjna, oparta na powstrzymywaniu emocji gra zadziwia prawdą przeżycia, a umiejętne balansowanie na granicy przesady nie przeszkadza w przeżyciu głębokiego katharsis, zapisanego w tekstach Munro i obrazach Almodovara.

Połączenie kanadyjskiego chłodu Munro i rozbuchanych almodovarovskich emocji dało niesamowity rezultat – powstał melodramat bez łez, jak go nazwał sam reżyser. Film prawdziwy, głęboki, i jak na Almodovara – bardzo ascetyczny. Film, który z pewnością trzeba obejrzeć, i to niejeden raz.

Mam zresztą taką refleksję, że ten film, podobnie jak proza Munro, jest jak zwierciadło – każdy zobaczy w nim siebie, takim, jaki jest. Jedni zobaczą w nim kolejną prostą i płaską historyjkę hiszpańskiego mistrza, inni nudny i pretensjonalny melodramat, jeszcze inni hiszpańską apoteozę feminizmu. Dla niektórych będzie poruszającym doznaniem, bo sami doświadczyli tragedii, dla innych – czytanie Munro i oglądanie filmu Almodovara może przypominać pociągową lekturę książki Doddsa o Grekach – czegoś się dowiedzieli, ale jeszcze tego nie zrozumieli, a tym bardziej – nie przeżyli.

Ja wyszedłem z kina poruszony, ale w kontekście własnych osobistych przeżyć, nie wypada mi Państwu życzyć podobnych wrażeń. Czasami lepiej pewnych rzeczy w zwierciadle nie widzieć, śpi się wtedy spokojniej.

Ps. W finale Juliety słyszymy piosenkę SI NO TE VAS, śpiewaną przez słynną meksykańską pieśniarkę Chavelę Vargas. W polskiej wersji kinowej próżno szukać tłumaczenia jej tekstu, dlatego pozwolę sobie ją Państwu przybliżyć:

CHAVELA VARGAS
SI NO TE VAS/JEŚLI CI SIĘ NIE UDA
tłumaczenie: Tomasz Domagała

Jeśli ci się nie uda
oddam Ci moje życie
jeśli nie będziesz
wiedziała kim jestem
nie będziesz miała
tego co jest w posiadaniu bardzo niewielu ludzi
czegoś bardzo twojego
ogromu, ogromu mojej miłości

Wielebym jej dała
żeby cię zobaczyć raz jeszcze
miłości moje kochanie
Na litość boską gdybyś zechciała,
będę płakać
jak wtedy gdy byłaś dzieckiem

Jeśli sobie pójdziesz
zawali się mój świat
świat w którym istniejesz tylko ty
nie odchodź nie chcę żebyś odeszła
bo w momencie
w którym sobie pójdziesz
ja umrę…